* * * * * * O tu-czytam
tu-czytam.blogspot.com to strona z recenzjami: portal literacki tworzony w pełni przez jedną osobę i wykorzystujący szablon bloga dla łatwego wprowadzania kolejnych tekstów.

Nie znajdzie się tu polecajek, konkursów, komciów ani podpiętych social mediów, za to codziennie od 2009 roku pojawiają się pełnowymiarowe (minimum 3000 znaków) omówienia książek.

Zapraszam do kontaktu promotorki książek i wydawnictwa.

Zabrania się kopiowania treści strony. Publikowanie fragmentów tekstów możliwe wyłącznie za zgodą autorki i obowiązkowo z podaniem źródła. Kontakt: [email protected]

środa, 30 kwietnia 2025

Bajka z ogonkiem. Kot Tofik

Harperkids, Warszawa 2025.

Poszukiwania

To jedna z tych książeczek, w których fabuła – chociaż istnieje – nie ma większego znaczenia. Bajka z ogonkiem służy bowiem do zabawy i do tego, żeby zanimować – i przywołać – zwierzę, w zamian za prawdziwego pupila. Tym razem na rynek wkracza historia kota Tofika, czyli kartonowa publikacja z pomarańczowym ogonkiem – i specjalną brokatową ozdobą na obróżce bohatera na tytułowej stronie. Kot Tofik szuka drogi do domu, chce wrócić przed nocą i ułożyć się do snu – a w odnalezieniu odpowiedniego miejsca pomagają mu przyjaciele z lasu i okolic. Każda rozkładówka to cztery rymowane wersy z kolejnym spotkaniem kota – tak, żeby cały czas w tomiku coś się działo i żeby odbiorcom lektura nie znudziła się przed oczywistą puentą.

Jeden element rozrywki to lektura. Bajka rymowana, niekoniecznie idealnie, ale rymy gramatyczne w publikacjach licencyjnych to zjawisko dość częste, zresztą niewielu odbiorców naprawdę się tym przejmuje. Liczy się po prostu zestaw współbrzmień w zrytmizowanej historyjce, nie ma co doszukiwać się głębszych przesłań i znaczeń – zwłaszcza że w całym cyklu fabułki budowane są na tym samym schemacie. Można na takiej książce ćwiczyć samodzielne czytanie albo po prostu dać się ukoić rytmowi. Druga część rozrywki to oczywiście grafika: tu w wersji komputerowej i celowo infantylizowanej, zwierzęcy bohaterowie mają słodkie miny, wyglądają przyjaźnie i budzą zainteresowanie dzieci – wszystko po to, żeby przyciągnąć ich uwagę i zachęcić do przeglądania tomiku. Kilkulatki mogą to robić samodzielnie, bo kartki są grube (tekturowe) i pozbawione ostrych brzegów – nietypowy kształt książeczki sprawia, że odbiera się ją jako zabawkę. Trzeci element rozrywkowy tutaj to – rzecz jasna – ogonek, akcent, który w ogóle wyjaśnia chęć sięgnięcia po tomik przez maluchy. Ogonek to rodzaj przytulanki, „futrzana” zabawka, która spodoba się najmłodszym i która zachęca do prześledzenia wieczornej przygody kota Tofika, a do tego zapewnia interaktywność. Jest jeszcze kolejna niespodzianka dla małych odbiorców: to zabawa w wyszukiwanie elementów na rozkładówkach. Każda z nich ma na marginesie wyzwanie „czy znajdziesz” i zestaw trzech obrazkowych elementów, które trzeba wskazać na sąsiadujących ze sobą stronach. To ćwiczenie spostrzegawczości i dodatkowy rodzaj narracji dla najmłodszych, sposób na kolejną zabawę z książeczką. Zachęca się w ten sposób kilkulatki do uważnego oglądania stron i do trenowania refleksu oraz uważności.

Przy tych wszystkich metodach na przyciągnięcie uwagi dzieci książka z ogonkiem jawi się nie tylko jako bajka do usypiania pociech, ale też jako tomik do wykonywania prostych zadań, które pozwolą śledzić postępy malucha. Zaledwie kilka tekturowych stron – zapewnia kilkulatkom całkiem sporo radości.

wtorek, 29 kwietnia 2025

Capucine Lewalle: Mama kocha cię tak mocno!

Agora, Warszawa 2025.

Rodzaje mam

Capucine Lewalle bawi się motywem bliskim każdemu dziecku: temat mam zagospodarowuje książeczkę „Mama kocha cię tak mocno!”, jedną z trzech charakterystycznych w serii. Według rymowanej opowieści mamy są różne, każda zajmuje się czymś innym, ale też istnieje ktoś taki, jak „moja” mama – ta wyjątkowa, najlepsza na świecie, ta, która też ma mnóstwo na głowie i czasami czymś się przejmuje, a czasami musi oderwać się od zabawy, żeby zrobić coś w pracy. Ale najważniejsze, że mama kocha najbardziej na świecie, zawsze wie, kiedy przytulić, pocałować albo połaskotać, żeby było przyjemnie. Mama ukrywa swoje smutki, nawet jeśli o nich wiadomo – nie chce nikogo martwić. Mama jest dzielna i wyjątkowa. A jeszcze bardziej wyjątkowa jest więź między mamą i jej dzieckiem. Są tu bardzo przyjemne dla oka ilustracje – naiwne i rysunkowe, a jednocześnie pełne uroku i naturalne, w stylu, który może się podobać młodszym i starszym czytelnikom. I w prostej historii pojawiają się tematy, które wszystkim dzieciom są doskonale znane – to będzie znakomita lektura na wieczór dla pociech i ich mam. Jednak Magdalena i Jarosław Mikołajewscy może niepotrzebnie (wiadomo, że przekład rządzi się swoimi prawami, ale jednak) zdecydowali się na rymowankę. Jest to para, która niekoniecznie daje sobie radę z wynajdowaniem oryginalnych i ciekawych współbrzmień, znacznie częściej posługuje się rymami gramatycznymi, tymi, które nie przynoszą chluby ani nie są zbyt przyjemne w odbiorze (mimo identyczności końcówek fleksyjnych). W tym wypadku jednak problem tkwi gdzie indziej, nie w szukaniu rymów. Ta para tłumaczy nie przejmuje się sylabotonikiem w najmniejszym stopniu – tymczasem kiedy tworzy się dla dzieci, rytmiczność tekstu wydaje się dość istotna, zwłaszcza jeśli lektura jest przeznaczona do głośnego wspólnego czytania przed snem. Autorzy przekładu swobodnie podchodzą do tematu rozkładu akcentów i liczby sylab w wersach: jest tak, jak im się uda (a już kiedy z niewiadomych przyczyn wprowadzają inwersję, żeby dopasować układ sylab do jakiegoś sobie tylko znanego wzorca rytmicznego, budzą zaskoczenie). To sprawia, że dużo gorzej czyta się tekst – przede wszystkim kiedy po dwóch wersach w miarę podobnych pojawia się trzeci całkowicie przełamujący dotychczasowy rytm.

Można by przyjąć, że ekwilibrystyka akcentowa to kwestia uznania: być może nikt nie chciał sylabotonika ani dobrych rymów. Ale przydałoby się przynajmniej ujednolicić zwroty do odbiorców, bo i one na przestrzeni całego wierszyka są różne. Pierwszy wers – za sprawą rymu – to wezwanie do wielu odbiorców. Ale już ostatni wers na pierwszej rozkładówce zaprzecza temu, co działo się linijkę wyżej: „swoją mamę znajdziecie, / która kocha cię najbardziej na świecie” to już rażący brak zdecydowania w kwestii odbiorcy. „Mama kocha cię tak mocno!” to książka z olbrzymim potencjałem, nadająca się do lektury samodzielnej i do wspólnych wyznań – jednak przygotowanie tłumaczenia budzi sporo wątpliwości.

poniedziałek, 28 kwietnia 2025

Amy Sparkes: Dom na skraju magii

Kropka, Warszawa 2025.

Kieszonkowy dramat

W zwyczajnym świecie nie ma miejsca dla wyrzutków społecznych. Takich jak Dziewiątka. Dziewiątka to dziewczyna, która wychowuje się na ulicy – przygarnął ją do swojej ekipy Szmal, czarny charakter i gangster, który udostępnia sierotom kawałek piwnicy w ramach schronienia. Ale za dach nad głową, nawet tak podły, żąda zapłaty: liczy na to, że jego podopieczni będą przynosić mu prezenty. I Dziewiątka nie zamierza protestować: nie ma dokąd iść, a skoro tak – musi wypełniać żądania swojego opiekuna. Sytuacja zmienia się, kiedy Dziewiątka próbuje ukraść torebkę nieznajomej damy: przedmiot, który wypada z tej torebki, ma magiczne właściwości. To wielokondygnacyjny dom – maleńki, rodzaj breloka czy ozdoby – jednak można do niego wejść. Dziewiątce się to udaje. W środku spotyka całą galerię dziwaków, postaci uwięzionych przez magię i klątwę. Nikt nie przestąpi drzwi, dopóki ta klątwa nie zostanie zdjęta – a czas na pokonanie magii powoli się kończy. Dziewiątka jest jedyną osobą, która może przekraczać granicę między światami i przynajmniej spróbować ocalić nowych przyjaciół. Nawet jeśli ci wybitnie działają na nerwy. Dziewiątka nie tęskni jednak za ciepłem i zrozumieniem – radzi sobie świetnie w warunkach, które zwykłych odbiorców by przeraziły. Im trudniej, tym bardziej uruchamia się w niej zmysł przetrwania, a to sprawia, że bohaterka nie boi się wyzwań.

W orbicie Dziewiątki pojawiają się bohaterowie wyraziści i interesujący z perspektywy czytelników – komiczni w swoich dziwactwach, chociaż idealnie dopasowani do świata przedstawionego. Amy Sparkes nie zamierza się przejmować prawdopodobieństwem, chyba że charakterologicznym – wybiera zestaw komplikacji, które trzeba pokonać, żeby poradzić sobie z czarami i dość przygnębiającą rzeczywistością. Tu w ogóle nie ma miejsca na bezinteresowną pomoc, dlatego też kiedy Dziewiątka znajdzie grono przyjaciół (albo potencjalnych przyjaciół), może chcieć z nimi zostać i cieszyć się normalnością w nowym wymiarze.

Jest tu sporo dynamicznej akcji i wyzwań – co prawda ze świata magicznego, ale bazujących na współpracy i na zrozumieniu dla dziwactw innych – więc Amy Sparkes trafi do młodych czytelników za sprawą mocnych przeżyć i niespodzianek. „Dom na skraju magii” to powieść, która wyzwala silne emocje, jest szybka, pozbawiona parasoli ochronnych dla postaci – zdarzyć się tu może wszystko – i wymaga zaangażowania czytelników. Przekroczenie progu zaczarowanego domu oznacza wejście do baśniowego świata, w którym nie każdy może się odnaleźć – ale który każdy zrozumie. Jest to historia wzorowana na klasycznych powieściach awanturniczych i jako taka sprawdzi się wśród czytelników, którzy cenią sobie akcję fantasy wypełnioną brawurowymi wyczynami bohaterów. Jednocześnie jest to zapowiedź cyklu – pierwsza część opowieści, która rozłoży się na kolejne książki.

niedziela, 27 kwietnia 2025

Pierdomenico Baccalario, Federico Taddia i Vito Mancuso: Czy jest tam kto? Wszystko, co warto wiedzieć o religiach

Nasza Księgarnia, Warszawa 2025.

Wiara

Ten zespół autorów nie zgadza się na unikanie trudnych zagadnień w literaturze dla młodych odbiorców. „Czy jest tam kto” to kolejna publikacja w serii 15 pytań, a dotyczy religii i wiary. Nie oznacza to, że Pierdomenico Baccalario, Federico Taddia i Vito Mancuso będą namawiać do wyboru jakiejkolwiek religii – raczej starają się podsunąć czytelnikom możliwości i wytłumaczyć, dlaczego w ogóle ludzie religii i wiary potrzebują. To dobry sposób na wprowadzanie tematów społecznych i na unikanie religijnych sporów czy szukania jedynej słusznej wiary. Przede wszystkim nie ma tu oceniania sensowności praktyk religijnych czy eksponowania wartych uwagi wierzeń. Autorzy koncentrują się bardziej na pokazywaniu części wspólnych i różnic między poszczególnymi systemami religijnymi, zaznaczając jednocześnie, że omawiają tylko kilka, bo nie da się ująć w niewielkim tomiku wszystkiego.

Pytania o religie to pytania o tożsamość boga i o sens istnienia zła, o modlitwy – czyli sposób porozumienia między człowiekiem i silą, w którą wierzy i o życie po śmierci. Znajdzie się tu miejsce na rozważania na temat duszy i na refleksję o mitologii – bo przecież religie to nie tylko kwestia duchowa, ale też kulturotwórcza i nie da się całkowicie od nich odciąć – nawet jeśli ktoś jest wybitnie sceptyczny wobec tematu wiary, powinien wiedzieć, dlaczego powinien mieć w niej rozeznanie.

Forma przyjęta w tym tomiku pozwala na zainteresowanie młodych odbiorców: liczy się tu młodzieżowy charakter, przeplatanie narracji oraz komiksowych ilustracji lub w ogóle komiksów, bohaterów-znajomych, którzy chętnie podzielą się swoim doświadczeniem, ramek wyjaśniających część zagadnień. Całkiem sporo tu wiadomości, ale przedstawionych w lekki sposób – nie ma konieczności porządkowania wszystkich danych, raczej – trzeba efektownie przedstawić odpowiedzi na potencjalne pytania czytelników. I to się sprawdza, w tomiku „Czy jest tam kto” pojawia się wiele informacji, ale nie zabraknie i pewnego rodzaju zabawy związanej z odkrywaniem kolejnych tajemnic, wchodzeniem do domów wyznawców różnych religii – to rozbudza ciekawość i przynosi jednocześnie szansę wyrobienia sobie opinii na konkretne tematy związane z wiarą.

Kilka najważniejszych kwestii, które mogą zaważyć o wyborze religii się tu pojawia – i autorzy pokazują odbiorcom, że wyznanie nie musi być przypisane do człowieka od urodzenia przez kulturę czy rodziców – można samodzielnie wybrać coś dla siebie z bogatej oferty. Ale żeby wybrać świadomie, trzeba wiedzieć, jakie ma się opcje, przynajmniej z tych najbardziej popularnych. A ponieważ w wielu społecznościach można dzisiaj zaobserwować kryzysy związane z wiarą i wyznaniem, przyda się taki przegląd – możliwość dokonywania szybkich porównań i wypracowania sobie opinii na temat wiary. Delikatne kwestie są tu przedstawiane z dużym wyczuciem i świadomością potrzeb młodych odbiorców, warto zatem sięgnąć po książkę z tej serii – to kolejny przykład na przedstawianie trudnych tematów w przystępny sposób.

sobota, 26 kwietnia 2025

Paweł Półtorak: (Nie)etyczna AI. Jak programować odpowiedzialnie w erze sztucznej inteligencji

Helion, Gliwice 2025.

Planowanie

Ze sztuczną inteligencją dzisiaj jest tak, że jedni cenią ją jako narzędzie ułatwiające zwykłą pracę, inni boją się – z różnych powodów. Paweł Półtorak stawia na przestrogi, ale w wymiarze nieoczekiwanym. „(Nie)etyczna AI. Jak programować odpowiedzialnie w erze sztucznej inteligencji” to książka, która ma zwracać uwagę czytelników na aspekty zwykle spychane na margines w kontekście refleksji nad sztuczną inteligencją. Autor jednak bardzo chce przedstawiać się jako entuzjasta AI i jednocześnie sceptyk – jeśli chodzi o niejasność celów i zamiarów. Dostrzega bowiem to, co w wielu wypadkach może doprowadzić do katastrofy – czyli realizowanie za pomocą AI własnych wizji życiowych. Sztandarowym przykładem, do którego Półtorak wciąż wraca, jest motyw nadużywania możliwości przez polityków: jeśli uda się nauczyć LLM-y rozpoznawania konkretnych rodzajów wypowiedzi – i blokowania ich, co przecież pojawia się choćby w przypadku walki z hejtem, to można też wytrenować modele językowe tak, żeby ukrywały komentarze niepasujące do konkretnej opcji politycznej.

Jeden z tematów, który tu mocno jest akcentowany, to kwestia darmowych aplikacji, które pobierają dane o użytkownikach i wykorzystują je jako przedmiot handlu. Zwykle internauci nie zdają sobie sprawy z tego, że jeśli nie płacą za korzystanie z jakiegoś programu, sami stają się źródłem zarobku – i to już bez własnej zgody. Jedna sprawa to dopasowywanie reklam i ofert do indywidualnych preferencji, inna – udostępnianie danych choćby na temat kondycji zdrowotnej. Informacje takie mogą być wykorzystywane już przeciwko samym użytkownikom (choćby w przypadku ubezpieczenia) – i tu już zaczynają się pojawiać pytania o etyczność przeprowadzanych zabiegów. Paweł Półtorak idzie trochę dalej, zastanawia się na przykład nad etycznością działań AI w medycynie, ale najbardziej przyciągają go kwestie związane z bankowością i polityką – to tutaj znajduje się aktualnie chyba największe pole do nadużyć i to tutaj kryją się pułapki zastawiane na zwykłych, nieświadomych użytkowników. Raczej stara się autor pisać ogólnikowo, odwołując się jedynie do własnych doświadczeń ze start-upami. Dzięki temu chce uzyskać w miarę uniwersalny przewodnik po niebezpieczeństwach związanych z AI w kontekście nieetyczności. Dla odbiorców, którzy sami zajmują się włączaniem AI do swoich systemów, przygotowuje framework – zestaw pytań i uwag, które mają pomóc we wdrażaniu modeli sztucznej inteligencji w pracy. To także metoda na wyczulenie odbiorców na tematy etycznej AI – autor nie tylko kieruje się do czytelników, którzy wykorzystują w programowaniu sztuczną inteligencję. Trafi też do zwykłych odbiorców, tych, którzy potrzebują przestrogi lub wskazania obszarów, które stanowić mogą zagrożenie. Oczywiście spora część potencjalnych pułapek płynie właśnie z braku świadomości użytkowników, więc jeśli będzie się głośno mówić o niepożądanych mechanizmach i konsekwencjach – edukowanie społeczeństwa pomoże w ograniczeniu problemów. Jest to książka, która rejestruje etap zachłyśnięcia się nowymi technologiami i możliwościami.

piątek, 25 kwietnia 2025

Życie na wsi

Harperkids, Warszawa 2025.

Wyprawa na wieś

W serii Uczymy się i bawimy Harperkids proponuje najmłodszym książkę-zabawkę edukacyjną. Okładka jest tu jednocześnie opakowaniem: zawiera niewielki kartonowy tomik „Życie na wsi” i komplet dwudziestu elementów, które należy umieścić na stronach książeczki. Bardzo grube kartonowe strony mają w kilku miejscach bezkształtne wycięcia – to miejsca, które będzie trzeba uzupełnić elementami układanki. Dla najmłodszych będzie to wyzwanie i zabawa jednocześnie – i to zabawa wielorazowa, bo po umieszczeniu elementu na stronie będzie można go wyjąć dzięki odpowiednim wcięciom. Same elementy są dość drobne, jednak pozbawione ostrych krawędzi i nieforemne, żeby łatwiej było odgadnąć, który powinien gdzie się znaleźć. Co ciekawe, wycięcia nie odpowiadają konturom – jeśli przyglądać się samym kształtom, to wycięcie, które należy uzupełnić kogutem, przypomina kształtem krzaczek, jajka wyglądają jak chmurka, a konewka to już w ogóle nie jest podobna do niczego znanego. Ale przecież nikt nie będzie kierował się kształtem puzzli: podpowiedzi są ilustracjami.

Każda rozkładówka to kilka zdań porozrzucanych po stronach – zdania oznajmujące, pokazujące, co dzieje się na wsi, pozbawione są przeważnie emocji i nie układają się w żadną fabułę, pomagają za to zrozumieć i zapamiętać, co widać na obrazkach. A przecież tomik przedstawia codzienność wiejską, więc dla dzieci będzie to okazja do sprawdzenia innego niż znany rytmu życia. Mnóstwo tu zwierząt, więc łatwo będzie przekonać najmłodszych do oglądania i do zabawy. Niektórzy bohaterowie wypowiadają komiksowe kwestie (co ma prowadzić do nakłonienia dzieci do wykonywania poleceń – czyli do wypełniania stron obrazkowymi elementami.

Wycięty kształt ma tutaj napis, żeby nie trzeba było dopasowywać przypadkowo i po konturach kolejnych obrazków – zwłaszcza że odgadnięcie, gdzie ma stać cysterna do mleka, albo co może rosnąć na grządce nie zawsze byłoby proste. Można zatem zamienić uzupełnianie tomiku w grę i przydzielać losowe elementy uczestnikom, żeby sprawdzić, komu uda się wypełnić stronę najszybciej. Książeczka pomoże też w ćwiczeniu sprawności językowej: być może pozwoli dzieciom poszerzać zasób słownictwa, albo budować skojarzenia. A wszystko w atmosferze zabawy i w zasadzie bez wysiłku. Jest to tomik kolorowy i ciekawy dla dzieci odkrywających świat – można go traktować jako pomoc edukacyjną i szansę na przedstawienie stylu życia. Na wsi dzieje się dużo – tu na kilku stronach pojawiają się najbardziej charakterystyczne tematy i zjawiska. Tu najbardziej liczyć się będzie zabawa – wyzwanie związane z wypełnianiem stron przez przygotowane motywy. Dzieciom spodoba się taki sposób przyswajania wiadomości: zamaskowany przez rozrywkę. Można się dzięki takim pomysłom przekonać do książek jako źródła rozrywki – to zabawka, która przypadnie najmłodszym do gustu.

czwartek, 24 kwietnia 2025

Nora Roberts: Świadek śmierci

Świat Książki, Warszawa 2025.

Przedstawienie

Silne naleciałości z książek Agathy Christie pojawiają się w tomie „Świadek śmierci”, kolejnym tomie przygód porucznik Eve Dallas i jej bliskich. Wszystko zaczyna się od tego, że mąż Eve, Roarke, pokonał w pewnym momencie demony przeszłości i zaczął wymyślać siebie na nowo. Dotarł do sytuacji, której wielu mu zazdrości: jest teraz bardzo bogaty i to on może dyktować warunki innym. Roarke jest właścicielem wielkich firm i koncernów, kontroluje wiele miejsc nie tylko w mieście. Nie afiszuje się jednak z bogactwem ani wpływami, jedynie uruchamia swoje znajomości, kiedy może ułatwić żonie śledztwo. Eve Dallas nie chce korzystać z koneksji, odrzuca wszelkie oferty pomocy, chociaż bez małżonka byłoby jej trudniej. Ale wreszcie przychodzi czas na relaks. Roarke otwiera teatr i na przedstawienie premierowe przychodzi z żoną. Eve zajmuje się odruchowo sprawdzaniem fabuły pod kątem prawdziwości emocji i sensowności logiki. Ogląda, ale pracuje – nie jest w stanie odciąć się od zawodowych naleciałości. I może ma to sens, bo w pewnym momencie jeden z aktorów ginie, zabity na oczach wszystkich widzów. Sztuka zamienia się w koszmar i trzeba rzeczywiście wziąć się do pracy: dla Eve to koniec odpoczynku. Nie jest to jednak ostatnia ofiara w teatrze. Specyficzne środowisko, które przyjdzie Eve poznać od środka, pokazuje, że nie ma prostych rozwiązań.

Nora Robers bawi się w tym tomie – jak i w poprzednich – zestawem spraw prywatnych, emocji i pikanterii. Z upodobaniem nakreśla relację erotyczną między Eve i jej mężem, pozwala też na rozrywkę Peabody, która szczęście znajduje w nieoczekiwanej relacji z góry skazanej na niepowodzenie, przynajmniej według stereotypów. Żeby jeszcze bardziej wzmocnić więzi z bohaterami, autorka wprowadza też postać dalszoplanową, stażystę, który jest wpatrzony w Dallas jak w obrazek – i który może za swoje zaangażowanie słono zapłacić. Wszystko po to, żeby pokazać Eve Dallas jako postać z krwi i kości, mierzącą się z własnymi demonami (zwłaszcza tragiczna przeszłość mocno się w tej części odzywa). Eve potrzebuje wsparcia bliskich i ich stałej obecności, żeby w ogóle poradzić sobie z koszmarami, które uruchamiają kolejne wydarzenia i szczegóły śledztwa. I chociaż w „Świadku śmierci” daje się odkryć wyraźne inspiracje klasyką kryminału, autorka koncentruje się przede wszystkim na charakteryzowaniu światka aktorów – i nie jest to obraz przychylny. Zawód, który wymaga obnażania swoich uczuć na scenie, wyzwala też pewne cechy charakteru, tutaj mocno eksponowane. Nie ma łaskawości ani litości w ocenie środowiska aktorów – tu każdy jest egocentryczny i nie szuka przyjaźni, każdy dba wyłącznie o własne interesy – nawet zbrodnia na oczach wszystkich nie jest w stanie wytrącić aktorów ze stanu zadufania. Nora Roberts bardzo ostro ocenia teatralną rzeczywistość, jednoznacznie krytyczny obraz nie zaciemnia jednak śledztwa. Jest to opowieść, która wciąga nie tyle z racji fabuły, co ze względu na charaktery. Liczy się tu zestaw wyrazistych osobowości i relacji, w jakie wchodzą bohaterowie. I to wystarcza, żeby przyciągnąć do opowieści.

środa, 23 kwietnia 2025

Bajki 5 minut przed snem. Biedronka i Czarny Kot

Harperkids, Warszawa 2025.

Misje

Najmłodsi fani tego cyklu nie powinni mieć problemu z odnalezieniem się w świecie Biedronki i Czarnego Kota, wszyscy pozostali mogą być na początku trochę oszołomieni. „Biedronka i Czarny Kot. Bajki 5 minut przed snem” to bowiem zestaw fabuł, w których nie ma miejsca na techniczne wyjaśnienia – trzeba się z kontekstu domyślać, jak działa ten świat. Marinette i Adrien to nastolatki, które mają się ku sobie. Tak samo jak ich superbohaterowe wcielenia – Biedronka i Czarny Kot najchętniej zaczęliby się spotykać. Nie wątki romansowe są jednak magnesem na czytelników, a dynamiczna akcja i ciągłe zagrożenia. Ojciec Adriena jest bowiem prawdziwym czarnym charakterem. Jest w stanie zniszczyć wszystkich, łącznie z własnym dzieckiem. Nie ma skrupułów i wydaje się być nie do pokonania – na szczęście wystarczy spryt, żeby go przechytrzyć. Nie zmienia to faktu, że Adrien ma ciężkie życie w domu i w szkole (o dziwo, w szkole wszyscy rozumieją jego sytuację i nie dokuczają mu z tego powodu). Miracula – artefakty nadające ton kolejnym historiom – to magiczne klejnoty, które pozwalają na realizowanie marzeń. Zdobywanie miraculów to automatycznie okazja do przejęcia władzy i kontroli (albo szansa na zniszczenie kogoś). Nie można zatem pozwolić, żeby artefakty trafiły w niepowołane ręce. Roi się na kartach tej książeczki od istot magicznych i stworzeń typowych tylko i wyłączni dla świata tych superbohaterów. Co ciekawe, liczą się też wzajemne relacje między Biedronką i Czarnym Kotem – ta para musi współpracować, żeby odnieść sukces i nie przegrać podczas misji, ale poza tym bardzo chce spędzać czas razem. Magiczne umiejętności są jednym z elementów, których w historiach się nie tłumaczy. Trzeba zatem samodzielnie domyślać się organizacji świata przedstawionego i nadążać za opowieściami.

W odróżnieniu od wielu tomików w tym cyklu, tutaj nie ma nadmiernego moralizowania. Owszem, kładzie się nacisk na relacje między bohaterami i na siłę ich wzajemnego przyciągania – pozwalającą pokonać wszelkie przeszkody. Jednak dzieci nie dostaną w książce przesadnej porcji wychowawczych komentarzy. Mogą zwyczajnie cieszyć się brawurowymi akcjami i serią starć na miarę prawdziwych superbohaterów, dynamizmu nie psują niepotrzebne edukacyjne wstawki. To coś w sam raz dla maluchów, które potrzebują rozrywki – i które chcą spędzać czas ze swoimi ulubionymi bohaterami. Biedronka i Czarny Kot przyniosą odbiorcom sporo radości i rozrywki. Przeprowadzają przez świat złoczyńców i zbirów tak, żeby nieść nadzieję, że dobro zwycięży. I niczego innego tu nie trzeba. Dzieci dodatkowo otrzymują tu zestaw kadrów z bajek – ilustracji jest naprawdę dużo, co w połączeniu z szybką i brawurową akcją sprawia, że faktycznie są to historie do czytania tuż przed snem – ale raczej nie będą wyciszały dzieci ani nudziły wieczorami. Za to sprawią, że odbiorcy polubią książki jako źródło rozrywki.

wtorek, 22 kwietnia 2025

Alasdair Beckett-King: Śmierć w latarni morskiej

Kropka, Warszawa 2025.

Wąsy

Montgomery Bonbon nie ma wakacji. Jeśli tylko Bonnie chce wyjechać z dziadkiem gdzieś, żeby odpocząć, trafia na kolejny trop afery kryminalnej i musi zająć się łapaniem przestępców. I to przestępców poważnych, skoro w grę wchodzi najprawdopodobniej morderstwo. Sytuacja wydaje się oczywista: pani, która pracowała na latarni morskiej, ginie podczas niesprzyjającej pogody. W takich warunkach bardzo łatwo o wypadek, nie ma co się zastanawiać nad biegiem wydarzeń. Jednak Bonnie wie doskonale, że to zadanie dla sławnego na całym świecie detektywa. Przykleja więc sztuczne wąsy, zakłada płaszcz i zamienia się w śledczego, którego trudno jest wywieść w pole. Dziadek to oczywiście asystent Banks, ten, który jest w stanie spieszyć z pomocą w kryzysowych sytuacjach, a w wolnych chwilach spisuje przewinienia detektywa, żeby poinformować Bonnie, jak daleko w przyszłość sięgać będzie jej kara. Na wyspie Cud wiele jest niespodzianek. Na przykład – zestaw zakazów. Bonnie odczytuje kolejne tabliczki, ale to nie powstrzyma jej przed łamaniem lokalnych przepisów. Zakazy zresztą wydają się bardzo bezsensowne, a Zakon Złocistego Polaru, stojący na straży przepisów, nie nadaje się do poważnego traktowania. Zresztą nic na tej wyspie nie wybrzmiewa normalnie. Wyspa Cud jako tło morderstwa (na początku – jednego, ale sytuacja jest rozwojowa) wypada mało wiarygodnie. Tym lepiej dla opowieści, bo akcja rozwija się w nieoczekiwanych kierunkach. Bonnie nie musi działać jako wykluczona z grona rówieśników – jest tu Dana, jej przyjaciółka, która jako jedyna poznała sekret monsieur Bonbona – i przez to naraziła się na odrzucenie ze strony Bonnie. Dziadek Banks z kolei czuwa nad bezpieczeństwem bohaterki. Bonnie wtrąca się do wszystkiego i zadaje niewygodne pytania, a przecież nie ma pojęcia, skąd nadeszło niebezpieczeństwo. Przyzwyczajona do wyzwań, ćwiczy logiczne myślenie, ale informacje zdobywa w sposób nieszablonowy. Wydaje się, że na wyspie – w odciętym od świata miejscu – nie ma zbyt wielu szans na ogromną przygodę, tymczasem Bonnie przyciąga wręcz katastrofy i wyzwania.

Alasdair Beckett-King stawia na rozśmieszanie czytelników i bardziej to go interesuje – niż konstruowanie samej intrygi. Przedstawia kolejne wady i drobiazgi, które wpływają na ocenę postaci – sam śmieje się z bohaterów, nie pozwala traktować ich poważnie. To sprawia, że może w fabule książki dla dzieci czerpać z motywu morderstwa. Nastawiony na modę na kryminalne historie dla najmłodszych, ucieka od wspólnej zabawy w detektywów: nie do końca chce, żeby odbiorcy zgadywali, kto zabił i dlaczego – raczej zależy mu na śledzeniu dynamicznej i barwnej opowieści. Oczywiście jeśli ktoś szuka poważnych historii, nie da sobie wmówić, że dziewczynka w przebraniu nabierze przestępców na swoją alternatywną tożsamość – jednak nie sposób odmówić uroku tym historiom. Seria dla fanów kryminałów rozwija się dość obiecująco.

poniedziałek, 21 kwietnia 2025

Minecraft. Film. Oficjalna opowieść

Harperkids, Warszawa 2025.

Przejście

Powieści na podstawie scenariuszy filmowych zwykle nie wypadają zbyt dobrze, bo też i autorzy adaptacji nie są wprawni w tworzeniu ekscytujących fabuł: mają za zadanie jedynie dokonać transferu treści, zmienić nośnik, ale przedstawić już gotową historię. W tomie „Minecraft. Film. Oficjalna opowieść” ten problem pojawia się tylko na początku, później akcja na szczęście szybko się rozkręca. Jeśli zatem uda się przejść przez niezbyt udane wprowadzenie, można cieszyć się opowieścią, która łączy w sobie wiele wątków. Ramowy stanowi rozstanie Steve’a z jego ukochanym wilkiem – mężczyzna uwięziony przez wiedźmę Małgosię jako pierwszy przeszedł przez portal prowadzący do Świata Podstawowego. Teraz jednak nie może się wydostać z podziemi, stracił już nadzieję na to, że kiedykolwiek ucieknie i spotka swojego czworonożnego przyjaciela. Henry to nastolatek, który razem ze starszą siostrą musi ułożyć sobie życie na nowo, już bez mamy. Wrażliwy i uzdolniony artystycznie, nie do końca dobrze odnajduje się w gronie rówieśników, zresztą niewielu rozumie jego kreatywność – tymczasem Henry nie boi się walczyć o swoje i wykorzystuje oryginalne pomysły, żeby poradzić sobie w kryzysowych sytuacjach. Tyle tylko, że przez podobne zachowania jest jeszcze bardziej samotny. Siostra chce się nim opiekować i uchronić przed zmartwieniami czy problemami – nie wie jeszcze, że nie da się przeżyć życia za kogoś. Nie zabraknie w tym zestawie i dziwaka: Garrett prowadzi sklep i chce uczyć dzieci grania. Jednak traci coraz więcej klientów, wpada w tarapaty finansowe i najlepiej by było, gdyby zamknął działalność. To już prawie wyrzutek społeczny – nic więc dziwnego, że dobrze sprawdza się na wyprawie, podczas której ucieka się pod ziemię.

Opuszczona stara kopalnia to teren niekoniecznie atrakcyjny. Ale już możliwości, jakie zapewnia Świat Podstawowy, fascynują: każdy może zachwycić się panującymi tu prawami, czasem stojącymi w sprzeczności z prawami fizyki. Niewiele trzeba, żeby wznosić fascynujące budowle albo… rozprawiać się z wrogami. Każda sytuacja wymaga indywidualnego podejścia, nieszablonowego myślenia i umiejętności improwizowania. Dla nietuzinkowej ekipy, która przemierza Świat Podstawowy, to jednak także próba przyjaźni: trzeba będzie wykazać się empatią i wyczuleniem na potrzeby innych, żeby przetrwać. Pojawią się tu sytuacje spoza świata gry – te związane z emocjami i zachowaniami czytelnymi nie tylko dla fanów elektronicznych rozrywek. Ich obecność wynika z faktu, że na film o Minecrafcie nie muszą trafiać tylko i wyłącznie miłośnicy gry – ale też z chęci uzasadnienia takiej rozrywki. Minecraft rozwija równolegle zestaw gadżetowych publikacji powiązanych mniej lub bardziej z grą – tym razem pojawia się na rynku nieco bardziej dojrzała opowieść, pełniejsza niż serie dla najmłodszych.

niedziela, 20 kwietnia 2025

Agnese Baruzzi: Labirynty z Krainy Czarów. Szukaj, znajduj, licz

Nasza Księgarnia, Warszawa 2025.

Liczenie

Zabawę w wyszukiwanie, liczenie, ćwiczenie uważności i ukojenie proponuje Agnese Baruzzi w tomie „Labirynty z Krainy Czarów. Szukaj, znajduj, licz”. To publikacja, która łączy w sobie trzy książki – jedna dotyczy faktycznie świata Alicji, druga księżniczek, a trzecia potworów, więc automatycznie kraina czarów zmienia swoje znaczenie i zamienia się w bajkowy świat. Same labirynty też są dość umowne i nie oznaczają charakterystycznej, znanej dzieciom łamigłówki. Autorka wybiera bowiem rodzaj mandali, powtarzalnych motywów, multiplikowanych w nieskończoność – nie po to, żeby trzeba było szukać wyjścia z pomieszczenia lub przejścia określonej drogi, a po to, żeby zaludnić uliczki stworzeniami z fantazji.

Każda rozkładówka to jeden nienazwany słownie temat – zestaw kilku różnych przedmiotów, bohaterów lub motywów, które są zwielokrotnione i rozmieszczone na stronach regularnie (nawet jeśli pod różnymi kątami). To zamienia strony w przedziwne wzory rządzące się swoimi prawami. Nie ma znaczenia sposób wywołania wzorów, liczy się możliwość policzenia poszczególnych elementów. Na dole rozkładówki pojawia się bowiem rodzaj zadania matematycznego: obok konkretnych motywów ze strony widnieje kwadrat do uzupełnienia liczbą (po prześledzeniu ilustracji) – następnie trzeba będzie zsumować wszystkie policzone elementy i wpisać wynik działania. Jest to zatem zbiór testów na spostrzegawczość i na umiejętności matematyczne – a nie na wychodzenie cało z labiryntów. Trzeba znaleźć sobie sposób na liczenie kształtów: można odznaczać te, które się już przeszło, można stosować inne systemy, jednak bardzo łatwo o pomyłkę – w końcu nie ma tu charakterystycznych miejsc, które pozwolą na moment odwrócić wzrok. Każdy moment dekoncentracji oznaczać będzie konieczność liczenia od początku – a to powinno pozwolić dzieciom na ćwiczenie cierpliwości i na szukanie właściwej metody działania. Te obrazki robią wrażenie, między innymi ze względu na nagromadzenie szczegółów i układanie ich w określone sekwencje. „Labirynty z Krainy Czarów” to zatem przygoda innego rodzaju niż charakterystyczne łamigłówki – Agnese Baruzzi proponuje dzieciom coś nowego i nietypowego, chociaż opartego na znanych rozwiązaniach. Liczy się tu kreatywne podejście do gier logicznych i dążenie do zaskakiwania odbiorców. Z pewnością taka książka umożliwi dzieciom ćwiczenie zdolności matematycznych, ale pozwoli też na nietypową rozrywkę. Przykuwa wzrok kolejnymi barwnymi rozkładówkami. Zrytmizowanie stron i apetyczna objętość to szansa na zaintrygowanie szerokiego grona odbiorców. Liczy się tu okazja do przetestowania swoich umiejętności w niezwykłej formie. Co ciekawe, przyjęta strategia sprawia, że tomik trafić może nie tylko do najmłodszych odbiorców, może w ogóle wytworzyć osobną modę. Jeśli ktoś zatem lubi niezbyt skomplikowane umysłowe rozrywki, może skorzystać z takiej właśnie publikacji – i przekonać się, jak zamienić komputerowe multiplikowanie ilustracji w zadanie na spostrzegawczość.

sobota, 19 kwietnia 2025

Niesamowity spacer. Drzewo

Harperkids, Warszawa 2025.

Spacer

To publikacja dla najmłodszych, którzy jeszcze mało interesują się fabułami, a bardziej możliwością poznawania otaczającego ich świata. „Drzewo” to książeczka wydana w serii Niesamowity spacer – kartonowy mały picture book z wieloma srebrnymi akcentami, żeby przyciągnąć uwagę dzieci. Jest to tomik z przesuwanymi elementami, tak, żeby książka zamieniła się w gadżet i pozwoliła na dobrą zabawę podczas przeglądania historyjki.

Drzewo kryje w sobie wiele niespodzianek, ale te najważniejsze wiążą się z jego mieszkańcami. Można tu spotkać mnóstwo ptaków i zwierząt, a wszystkie zabawne i urocze dzięki zastosowanemu stylowi grafiki. Na początek najmłodsi sprawdzą, co kryje się w korzeniach: obejrzą i owady, i ssaki, które mogą znaleźć schronienie pod drzewem – to zachęca do przyglądania się naturze podczas spacerów, zresztą dzieci i tak po lekturze będą szukały związków z rzeczywistością, żeby przetestować prawdziwość lektury. To, co w ziemi pod drzewem, jest wprawdzie niewidoczne, ale obserwatorzy przesuwać się będą w górę: już za moment przekonają się, kto kryje się w cieniu drzewa, kto mieszka w pniu, a kto – w koronie. Wędrówce towarzyszy kilka zaledwie krótkich zdań, bo nie chodzi tutaj o zarzucanie odbiorców słowami, raczej o zapewnienie im rozrywki i możliwości samodzielnego odkrywania rzeczywistości. Drzewo to miejsce magiczne, niezwykłe i wypełnione niespodziankami – nic dziwnego, że ten temat zaangażuje kilkulatki.

Ale najważniejsze z perspektywy dzieci będzie wprowadzanie zmian do ilustracji. Każda rozkładówka to samodzielna opowieść bez słów, zakotwiczona w obrazkach. Trzeba znaleźć ruchomy element – czasami to coś do wysunięcia ze strony, czasami – punkt, w który trzeba włożyć palec i przesunąć niewielki fragment obrazka. W ten sposób można będzie wprowadzić modyfikację do ilustracji – a często też i zmusić zwierzęcych bohaterów do działania (najlepsze rozwiązanie wydaje się zastosowane przy dzięciole, który stuka dziobem w pień drzewa – dzięki użytej grubej tekturze ruch wyzwala także dźwięk, zabawa staje się zatem bardziej realistyczna).

Obrazki są bajkowe i słodkie, nie ma tu mowy o odwzorowywaniu natury (chociaż drobne podobieństwo do rzeczywistych stworzeń da się zauważyć), wszystko zostało przygotowane tak, żeby trafić do przekonania najmłodszym. Liczy się przejście w krainę fantazji, w czym pomagają zwłaszcza uzupełnienia obrazków srebrnym kolorem. To dzięki takiemu zabiegowi najmłodsi będą chętnie przeglądać książeczkę i zanurzać się w świat właściwy dla każdego drzewa. Srebrne fragmenty obrazków zapraszają do zabawy i przy okazji fascynują kilkuletnich odbiorców – to wyznacznik całej podserii. „Niesamowity spacer. Drzewo” to książeczka prosta, jednak przygotowana tak, żeby zamienić się w zabawkę dla maluchów. Pozwala edukować najmłodsze pokolenie, ale dostarcza też sporo rozrywki.


piątek, 18 kwietnia 2025

Magdalena Witkiewicz, Alek Rogoziński: Biuro M

Filia, Poznań 2018.

Kojarzenie par

Szybka powieść na poprawienie sobie humoru - Magdalena Witkiewicz i Alek Rogoziński bawią się motywami damsko-męskimi na luzie. "Biuro M" to paleta karykatur i zbiegów okoliczności, które pozwalają się pośmiać, a nie zmuszają do głębokich refleksji i trudnych życiowych przemyśleń, nawet jeśli bohaterom niekoniecznie się w życiu układa. Barbara po trzech narzeczonych Michałach (odbitych przez jedną i tę samą Elwirkę) trafia do Miasteczka. Nie zamierza już się z nikim spotykać, za towarzysza życia wybiera sobie kota Puszysława. Nie może siedzieć w domu, a jedyne sensowne zajęcie zapewni jej biuro matrymonialne prowadzone przez ekscentryczną właścicielkę, Krystynę, co i rusz uspokajaną przez współpracowników ziółkami w kawie. Barbara w swoim stanie ducha niekoniecznie nadaje się do kojarzenia par - ale jest w stanie napisać program komputerowy, który pozwoli wyszukiwać odpowiednie dopasowania i ułatwi proces gromadzenia danych. Jacek też nie jest typem, który marzyłby o pracy w biurze matrymonialnym, ale porażki w kolejnych miejscach, do których kieruje go urząd pracy, praktycznie likwidują szansę na inne zajęcie. Jacek to mężczyzna, który odruchowo podrywa każdą napotkaną kobietę - pod warunkiem, że ta nie ubiera się w worki (jak Barbara) i wymaga męskiej opieki.

"Biuro M" to galeria barwnych postaci: w tym samym miejscu swoje pracownie mają zielarz i wróżka - pierwszy ma dużą wiedzę, ale niekoniecznie podejście do klientów, za to jego podpowiedzi związane z leczniczymi i uspokajającymi działaniami roślin są nieocenione w tak dziwnym środowisku. Druga wprawdzie nie bardzo radzi sobie z przepowiadaniem przyszłości, ale jest dobrą obserwatorką i wie, co zrobić, żeby pchnąć ludzi ku sobie w odpowiednim momencie. To dzięki ludziom dzieje się tu wiele - chociaż w pewnej chwili pojawią się nawet wątki kryminalne. "Biuro M" to powieść, w której poszukiwanie drugiej połówki zyskuje lekki wymiar - nie dzieje się tu nic wielkiego, całość bazuje na śmiechu i na powierzchownych obserwacjach - ale to wystarcza, nie trzeba tu psychologicznych wywodów, żeby dobrze się bawić. "Biuro M" przynosi rozrywkę - i to widać w każdym punkcie narracji. Cechą charakterystyczną tej książki jest także skrótowe przedstawianie życiorysów bohaterów, żeby odbiorcy mogli łatwo zorientować się w postawach bohaterów - ale też żeby nie musieli specjalnie zapamiętywać prezentowanych rewelacji. Tu trzeba zatrzymać się na poziomie aktualności, śledzić bieżące wydarzenia - komedię pomyłek i obyczajowych wpadek. Magdalena Witkiewicz i Alek Rogoziński wiedzą, co zrobić, żeby ubarwiać rzeczywistość postaci i żeby przyciągać odbiorców za sprawą oryginalności. Nie budują skomplikowanych intryg - liczy się skecz, gag, chwila, która rozbawi. "Biuro M" to lekka powieść rozrywkowa, która nie udaje niczego innego - ale nie jest to w żadnym wypadku zarzut, to przyjemna opowieść. Bez zadęcia i o sprawach, które zostały już setki razy przegadane da się pisać - i to dość ciekawie. "Biuro M" to powieść na jeden wieczór, a przy tym - stworzona z pomysłem.

czwartek, 17 kwietnia 2025

Sho Ishida: Zaleca się kota

Marginesy, Warszawa 2025.

Recepta

Za tymi drzwiami można znaleźć rozwiązanie wszystkich, nawet najpoważniejszych problemów. Ci, którzy nie radzą sobie z codziennością, prędzej czy później tu trafią. Wprawdzie drzwi odrobinę się zacinają, ale to niewielka przeszkoda. Ludzie w gabinecie ekscentrycznego doktora nie muszą przesadnie zagłębiać się w swoje zmartwienia: wszystko wiadomo od razu. Doktor umie obserwować, a z tych obserwacji wyciąga trafne wnioski. Nigdy się nie myli, a przecież szokuje każdego pacjenta. "Zaleca się kota" to powieść wspaniała. Oparta na prostym pomyśle i nieskomplikowana fabularnie, przypadnie do gustu wszystkim tym, którzy potrzebują pokrzepienia i rozrywki. Nie jest przy tym infantylna, ale bez wahania można ją określić jako uroczą. Jedni mają problemy w pracy, inni w związkach, jeszcze inni nie radzą sobie z dziećmi albo z własnymi emocjami. Każdy przychodzi do gabinetu psychoterapeuty z ważnego dla siebie powodu.

Nic dziwnego, że specjalista jest przepracowany: nie ma zastępców ani wspólników, tylko recepcjonistka pomaga mu w części obowiązków. I, najwyraźniej, jest wtajemniczona w strategię działania. To ona wręcza zaskoczonym pacjentom recepty i lekarstwa. Nie ma sensu tłumaczyć, skąd wziął się niezwykły lekarz, chociaż autorka trochę próbuje odsunąć skojarzenia z magią: wszystko da się racjonalnie wyjaśnić, tylko po co, jeśli funkcjonuje idealnie? Wystarczy tylko wypełniać zalecenia lekarza, nawet te enigmatyczne lub absurdalne: ten doktor wie, co robi. A skoro inne metody zawiodły, trzeba mu zaufać. Na początku autorka dokładnie tłumaczy, jak przebiega proces leczenia. Nie opuszcza pierwszej postaci ani na chwilę, zupełnie jakby sama nie wierzyła w skuteczność oryginalnej kuracji. Jest najwyraźniej przekonana, że to odbiorcy będą mieli problem z zaakceptowaniem zaleceń lekarza: to dla nich śledzi bohatera. Śledzi i uzyskuje dzięki temu materiał na opowieść. Właściwe decyduje się na powieść złożoną z opowiadań: każdy rozdział jest tu osobną relacją powiązaną tylko strategią doktora. A ponieważ w każdym wypadku zachwyt nad kotami wygląda podobnie i uruchamia w postaciach uczucia i emocje silniejsze niż cokolwiek innego, nie ma sensu powielanie opisów. Z czasem wszystko staje się jasne, nawet zasadność recept. Jednak kluczem do lektury nie są przepisywane pacjentom koty, a dylematy psychologiczne i płynące z nich zachowania. Autorka nakreśla przeróżne sfery ludzkich dramatów, o których otoczenie nie ma pojęcia. Pokazuje, jak boleśnie samotni są ci, którzy stracili kontrolę nad własnym życiem. Szkicuje też rodzaj zmian następujących w procesie leczenia. Co ciekawe, nie ma tu psychologizmów, nie ma nawet prób uświadamiania bohaterom albo odbiorcom konieczności i charakteru zmian. Nic nie ma znaczenia, kiedy na scenę wkraczają koty.

"Zaleca się kota" to powieść lekka, mimo ogromu krzywd i trosk postaci. Co ważne, autorka wcale nie szuka przesady w obrazkach, stawia na zwyczajne tematy, znane niemal każdemu. Związek, w którym uczucie się wypaliło, irytujący zwierzchnik w pracy, brak porozumienia z dziećmi: to kłopoty, które na jednych nie robią wrażenia, ale drugich wgniatają w ziemię. Ich obecność na kartach książki nie przygnębi czytelników, zwłaszcza że funkcjonują one jako tło dla kociej terapii. Dobrze się tę książkę czyta, jest tu dyskretny humor, jest uwielbienie dla kotów i umiejętne eksponowanie zalet puchatych terapeutów. Dla miłośników kotów to lektura obowiązkowa, całej reszcie też się spodoba, ze względu na dystans wobec pospolitych zmartwień.

środa, 16 kwietnia 2025

Jean Hanff Korelitz: Intryga

Poradnia K, Warszawa 2025.

Własność

Bardzo powoli rozwija swoją intrygę Jean Hanff Korelitz, z jednej strony ćwicząc czytelników w cierpliwości, a z drugiej… analizując sytuację pisarzy w dzisiejszym świecie. Sięga po temat, który wydaje się najmniej medialny z możliwych – przedstawia frustracje i nadzieje niespełnionych autorów powieści. Jest w jej książce Jake, człowiek, który zaistniał na rynku dzięki jednej książce – a kolejnej nie zdołał już napisać. Teraz wykłada kreatywne pisanie w nieliczącej się uczelni. Czyta prace swoich studentów i podpowiada im, co mają zrobić, żeby odnieść sukces: to zresztą przypomina mu o własnej porażce. W pewnym momencie jeden z jego podopiecznych zdradza pomysł na wyjątkową intrygę.

Z czasem do książki wkracza druga powieść, historia matki i córki powiązanych przedziwną relacją. To ta powieść ma sprawić, że Jake ponownie zacznie się liczyć na rynku wydawniczym – i pokazać, że wszystko bazuje na dobrej fabule. Korelitz w swojej pracy proponuje refleksje na temat kondycji pisarzy i samego aktu twórczego, przemyca porady dotyczące przełamywania kryzysu czy znajdowania pomysłów – to wszystko wykorzystuje, żeby uwiarygodnić książkę i nadać jej charakterystyczny koloryt. Ale jednocześnie te zabiegi mocno spowalniają fabułę i każą zastanawiać się nad każdym kolejnym słowem. Słowo dużo tu znaczy.

I w końcu udaje się autorce budzić ciekawość: skoro sama nie stawia na wstrząsający bieg wydarzeń i nie zapewnia błyskawicznego tempa, a najwyraźniej ma przepis na rynkowy sukces, musi mieć w zanadrzu coś, co sprawi, że czytelnicy zrozumieją, dlaczego musieli tę powieść przeczytać. I faktycznie znajduje Jean Hanff Korelitz pomysł na taki rozwój fabuły, który zaskoczy niejednego odbiorcę. Stawia na thriller, nabudowuje atmosferę grozy, chociaż przez długi czas nie doprowadza do żadnych krytycznych sytuacji ani przykrych konfrontacji. Jake żyje i ma się świetnie – a to, że od czasu do czasu dostaje anonimy związane z postępkiem z przeszłości, to przecież rzecz, którą można zbagatelizować. Wielu jest na świecie szaleńców i nie trzeba się z nimi liczyć.

Na początku autorka przyciąga uwagę do powieści w powieści: do historii, o którą toczy się cała gra. Z czasem udaje jej się przenieść ciężar fabuły na narrację „właściwą”, zapośredniczona – chociaż coraz mocniejsza – schodzi na dalszy plan. Całość mocno jest inspirowana Kingiem, ale ma swoje brzmienie i z pewnością zachęci do śledzenia akcji każdego fana mocnych wrażeń. Jest to książka o książkach i pisaniu – ale w wersji thrillera. Jako taka może funkcjonować nie tylko w środowisku autorów, chociaż wielu marzących o pisaniu może wyłuskiwać stąd przydatne podpowiedzi – a ci, którzy sami poznali już od środka rynek wydawniczy, znajdą mnóstwo tematów do refleksji, niekoniecznie krzepiącej. Kondycja literatury jako tło wydarzeń kryminalnych – to nie musiało się udać, ale Korelitz nie ma się o co martwić: znalazła sposób na takie zbudowanie napięcia, żeby przekonać do siebie nawet najbardziej sceptycznie nastawionych czytelników.

wtorek, 15 kwietnia 2025

Dagmara Kokoszka-Lassota: Dlaczego klienci od ciebie nie kupują?

Onepress, Gliwice 2025.

Wskazówki

To publikacja dla odbiorców, którzy niespecjalnie lubią czytać i zagłębiać się w gąszcz przykładów, za to wolą szybkie wskazówki i podpowiedzi, co zmienić w swoich działaniach, żeby uzyskiwać lepsze rezultaty sprzedażowe. „Dlaczego klienci od ciebie nie kupują” to prosty poradnik, napisany w dodatku w duchu internetowych artykułów – z emotkami dość gęsto zapełniającymi zdania. Dagmara Kokoszka-Lassota z jednej strony reklamuje w tej pozycji swoje usługi, dzieli się spostrzeżeniami na temat akcji ratunkowych w beznadziejnych sytuacjach, z drugiej strony – zachęca czytelników do rozsądnego i przemyślanego planowania kampanii promocyjnych. Nie koncentruje się na pojedynczych narzędziach, dba o to, żeby jej uwagi dało się zastosować w różnych sytuacjach, dzięki czemu książka nie będzie się zbyt szybko starzeć – mogą się tu zmieniać kanały, jakimi dociera się do klientów, ale nie zmienią się tak łatwo mechanizmy.

Autorka przedstawia czytelnikom najczęściej popełniane błędy, analizuje skrótowo nieudane zabiegi promocyjne. Przypomina, jak zaistnieć w świadomości klienta i jak ważne jest jego zdefiniowanie – nie da się oprzeć strategii marketingowej na promowaniu przypadkowych postów z facebooka, zresztą nie o to chodzi. Uczy Dagmara Kokoszka-Lassota posługiwania się dostępnymi narzędziami, rozwiewa mity – sporą część książki opiera na opiniach zasłyszanych od swoich klientów – i często mijających się ze stanem faktycznym. Tu nie ma miejsca na komplikacje, wszystko musi być przejrzyste i oczywiste dla odbiorców, tak, żeby nawet najmniej orientujący się w zawiłościach social mediów poradzili sobie z wyzwaniem, albo wiedzieli, w którym momencie zwrócić się z prośbą o pomoc do specjalisty. Dla tej autorki rzeczą oczywistą jest przeznaczanie pewnego procentu budżetu na kampanie reklamowe – bez pieniędzy nie da się zrobić skutecznej reklamy. Ale równie ważne staje się tu podejście do klienta i do samego towaru. Dagmara Kokoszka-Lassota zajmuje się tymi zagadnieniami tak, żeby już po lekturze krótkiej przecież książki, odbiorcy mogli wcielać w życie zdobyte tu informacje. Wydawać by się mogło, że jest to publikacja bazująca na przesadnych uproszczeniach – a jednak zmiany w kilku zaledwie obszarach (za to najczęściej ignorowanych lub bagatelizowanych) przyniosą efekt – i to w nieodległej perspektywie. Autorka nie obiecuje złotych gór, ale jest w stanie zmienić sposób myślenia o produkcie i jego opisie. Stara się dotrzeć do czytelników, żeby poprawić ich świadomość na temat mechanizmów rządzących psychologią w marketingu. Nie boi się pisania o emocjach klienta, o jego oczekiwaniach i o historiach, jakie można wprowadzić do jego świadomości, żeby był skłonny wydać swoje pieniądze na oferowany mu produkt. A ponieważ autorka raczej nie posiłkuje się jednoznacznymi konkretami, może zdobyć uznanie szerokiego grona odbiorców. Może zbyt lekki wydaje się tu styl narracji, jednak nie można nic zarzucić warstwie merytorycznej: udało się zmieścić tu naprawdę dużo podpowiedzi, które na początek z pewnością wystarczą, żeby odnotować sukces.

poniedziałek, 14 kwietnia 2025

Magdalena Kordel: Schody do lata

W.A.B., Warszawa 2024.

Ucieczka

Stella już prawie kupiła wymarzony dwór, miejsce, które kochała od dzieciństwa. Magdalena Kordel coraz bardziej oswaja też z tym budynkiem odbiorców, zamieniając dwór w azyl. Schronienie znalazła tu już główna bohaterka pierwszej części cyklu Przystań Śpiących Wiatrów, teraz przychodzi czas na jej siostrę, do tej pory mocno w opowieści pomijaną. Mela ma swoją rolę do odegrania, musi też czegoś nauczyć odbiorczynie. Wycofywana wcześniej bohaterka ma poważne problemy w związku: jej ukochany, prawnik, znęca się nad nią psychicznie, czego Mela, jak typowa ofiara przemocy, nie dostrzega. Owszem, czuje się w domu coraz gorzej, chętnie ucieka do pracy i łapie się każdej okazji, żeby nie wracać do siebie. Jeśli już musi wchodzić w interakcje z ukochanym, analizuje każde swoje słowo i każdy gest, żeby tylko nie zdenerwować Jacka. Taki stan rzeczy z pewnością nie powinien się zdarzać w żadnym związku, jednak Mela – jako osoba mocno zaangażowana uczuciowo i emocjonalnie – nie da rady sama wyrwać się z toksycznego związku. Z pomocą przychodzi najpierw jej szefowa i przyjaciółka (alarmując rodzinę), a później Stella i właściciel dworu, którzy ściągają Melę do Wiktora i zmuszają wręcz do pracy nad rodowymi dokumentami. Mela zapomina o swojej przykrej codzienności, kiedy zagłębia się w historię mieszkańców domu. Tam odnajduje wiele sygnałów alarmowych dotyczących jej samej – na razie jednak rozbudza w sobie przede wszystkim ciekawość co do losów nieznanych sobie kobiet z przeszłości. Magdalena Kordel tym razem dość mocno wprowadza czytelniczki w dawne czasy: opowiada o sytuacji we dworze i o nietypowym statusie jednej ze służących – niemal przyjętej do rodziny. Melania chce rozwiązać jej zagadkę, a w tym celu musi przeanalizować dostępne pamiętniki i inne dokumenty. Bohaterka sięga do przeszłości jak do lekarstwa na bolączki teraźniejszości i jest to całkiem niezłe wyjście. Dystansuje się od przemocowego partnera, a dzięki temu staje się mniej podatna na jego wpływy, ma szansę na złapanie oddechu i przyjrzenie się całej sytuacji bez dodatkowej presji.

Magdalenie Kordel zależy tym razem dość mocno na przedstawianiu siły więzi rodzinnych. Rodzeństwo znajduje różne sposoby na dawanie wsparcia, każdy wnosi do tej relacji coś innego i wartościowego. Przy okazji wychodzi na jaw, że poświęcenie wszystkich oszczędności na dworek wcale nie było walką o szczęście jednej osoby: nagle wszyscy mogą skorzystać na takiej transakcji. W tej rodzinie każdy problemy rozwiązuje inaczej, ale współpraca i moc płynąca z bliskości to elementy, którymi Magdalena Kordel nasyca narrację, tak, żeby mimo trudnego tematu wyjściowego każdy znalazł tutaj coś krzepiącego dla siebie. Jest to powieść z gatunku tych, które rozgrzewają i niosą pocieszenie. Autorka na szczęście rozwiewa wątpliwości co do kierunku rozwoju przemocowych związków, nie daje fałszywej nadziei i nie zachęca do kontynuowania niszczącej relacji – za to sygnalizuje, gdzie Mela będzie mogła znaleźć prawdziwe szczęście. Z pewnością szybko stanie się to jedna z ulubionych pozycji fanek cyklu Malownicze i czytelniczek, które cenią sobie literackie powroty do przeszłości.

niedziela, 13 kwietnia 2025

Maureen Johnson: Śmierć w Morning House

Poradnia K, Warszawa 2025.

Wychowanie

Marlowe to queerowa nastolatka, która chce sobie dorobić do kieszonkowego. Podejmuje się pracy w roli przewodnika po rezydencji, która miała zapewnić sielskie życie całej rodzinie, a stała się miejscem tragedii. Mieszkająca tu rodzina została poważnie okaleczona. Jeszcze po latach echa dramatu przyciągają na wyspę wielu turystów: to oznacza, że Marlowe zajęcia nie zabraknie. Ale też dziewczyna nie będzie mogła narzekać na deficyt silnych wrażeń. Bo nawet jeśli dawne sprawy nie zostały do końca wyjaśnione, również w teraźniejszości dzieją się dziwne rzeczy. Sześcioro adoptowanych dzieci wychowywanych jest przez wyznawcę eugeniki. Każdy zna swoje miejsce i nie sprzeciwia się dyscyplinie ani starannie ułożonemu harmonogramowi zajęć. Każdy rozwija swoje pasje i wykazuje się w jakiejś dziedzinie. Dzieci z Morning House mają wszystko – przynajmniej tak może się wydawać. Sytuacja zmienia się, kiedy pojawia się na scenie prawowity dziedzic. Mały Max jest prawdziwym utrapieniem opiekunek i rodziców, a także zgranego do tej pory rodzeństwa. Ma problemy z panowaniem nad agresją, krzywdzi i okalecza wszystkich, którzy znajdą się w polu jego rażenia. I to właśnie Max pewnego dnia traci życie.

Po kilku dekadach Marlowe próbuje rozwikłać zagadkę – w końcu skoro już znalazła się na wyspie i nie za bardzo ma tu co robić po godzinach pracy, może zająć się rozszyfrowywaniem tajemnicy domu i jego mieszkańców sprzed lat. Jej determinacja nasila się jeszcze, gdy znika z horyzontu kobieta, która bada historię rodziny. Marlowe czuje, że dzieje się coś dziwnego. A do tego sama też staje się celem ataków.

Marlowe ma w swoim życiorysie sporo silnych doznań, część z nich płynie z poszukiwań sercowych: nastolatka przeżywa fascynację rówieśniczkami, zastanawia się nad ich uczuciami i nad możliwością bycia w związku – jednak to temat, który pozostaje jako tło wydarzeń, a tylko czasami jako ich katalizator. Dziewczyna musi poradzić sobie z mocno traumatyczną przeszłością, a teraźniejszość nie upraszcza jej tego zadania. Śledztwo toczy się na marginesie opowieści, nie zdominuje jej – do momentu wyjaśnienia wydarzeń, ale i tu autorka decyduje się na retrospekcję, która uświadomi czytelnikom, do jak wielu aspektów przez bohaterkę by nie mogli dotrzeć.

Porusza Maureen Johnson wiele trudnych tematów, od eugeniki, która jawi się jako wstydliwy sekret: nikt nie będzie przesadnie zagłębiał się w to zagadnienie, przez relacje w grupie rówieśniczej aż po szantaże i zbrodnie. Autorka unika jednak przesady: nawet jeśli wrzuca do powieści nadmiar tragedii i dramatów. Prowadzi intrygę sprawnie i zagęszcza emocje przez odpowiedni sposób prezentowania wydarzeń. Przenosi się między teraźniejszością i retrospekcjami tak, żeby podkreślać tempo akcji, myli tropy, żeby zapewnić czytelnikom skomplikowane śledztwo. „Śmierć w Morning House” to książka, która w pełni wykorzystuje wymogi gatunku, ale ozdobiona jest dodatkowo ciekawymi obserwacjami psychologicznymi i odpowiednio budowaną atmosferą. Liczy się tu zestaw ekstremalnych emocji podanych w wartkiej opowieści.

sobota, 12 kwietnia 2025

Ewa Kozyra-Pawlak: Miś i Zając. Dobrzy sąsiedzi

Nasza Księgarnia, Warszawa 2025.

Drzwi w drzwi

Tacy bohaterowie przechodzą do historii. Tacy bohaterowie przekraczają granice. Tacy bohaterowie trafiają do zbiorowej wyobraźni całych pokoleń, jeśli tylko uda się wykreować modę na nich. Miś i Zając mogą zachwycić nie tylko dziecięcych czytelników – przypadną do gustu też ich rodzicom czy dziadkom i zachęcą do wspólnej wieczornej lektury. Dowcipne przygody przedstawiane w krótkich scenkach pozwalają zaprzyjaźnić się z postaciami, które do istnienia powołała Ewa Kozyra-Pawlak. Miś i Zając pokazują czytelnikom, że można się różnić w wielu kwestiach, a mimo to świetnie się ze sobą dogadywać. Dwaj bohaterowie mieszkają blisko siebie, ale każdy dobrze czuje się we własnych czterech ścianach. I Miś, i Zając wiedzą jednak, jak sprawić przyjemność temu drugiemu – myślą o sobie wzajemnie i wspierają się we wszystkim.

Autorka wprowadza sytuacje i scenki, które wynikają wprost ze zwyczajnego życia, tylko że po przeniesieniu ich w nowy kontekst – rzeczywistość bajkowych postaci – zyskują one zupełnie nowy wymiar. Bohaterowie są wobec siebie wyrozumiali i bardzo się lubią, wiedzą też, jak iść na kompromis. Nie chcą sobie sprawiać przykrości, kierują się empatią w stopniu większym niż wrażliwcy ze świata ludzi – Ewa Kozyra-Pawlak dyskretnie zaszczepia dzieciom wyczulenie na kłopoty i zmartwienia innych. I udaje jej się przemycić w książce kilka ważnych prawd o relacjach międzyludzkich. W tej książce i w tych opowiadaniach zwyczajność zamienia się w niezwyczajność – dzięki temu chce się zagłębiać w przygody Misia i Zająca, krótkie i celnie puentowane. Jest tu wszystko, czego potrzeba, żeby przyciągnąć dzieci: dowcip, dobra zabawa, ale też więź, która dodaje otuchy. Łatwo polubić Misia i Zająca, a potem wspólnie z nimi przeżywać kolejne codzienne sprawy. Każdy dzień to przecież szansa na rozrywki.

Dla autorki celem podstawowym – jak się wydaje podczas czytania – jest rozśmieszanie dzieci i budowanie pozytywnej atmosfery. Pouczanie i prawienie morałów to coś daleko w tle narracji, raczej – idące w stronę wniosków do samodzielnego wyciągania podczas lektury. Miś i Zając wiedzą, czego chcą, bo wie to ich autorka – i konsekwentnie do tego dąży. Jest w tych drobnych opowiadaniach głęboka wiedza o życiu, coś, co chciałoby się przekazać najmłodszemu pokoleniu. Miś i Zając mają wielką szansę na to, żeby podbić serca nie tylko najmłodszych odbiorców. Ich świat jest bardzo prosty – ale przez to też bardzo filozoficzny, daje się przenieść na sytuacje znane ze zwykłego życia i pomaga w rozwiązywaniu rozmaitych problemów płynących z funkcjonowania w społeczeństwie. Zając i Miś pokazują, czym jest prawdziwa przyjaźń, ale nie muszą się nad tym zastanawiać. Wśród historii zalewających rynek na takie właśnie publikacje warto zwracać uwagę: pozostaje mieć nadzieję, że to dopiero początek serii – i że przygody Misia i Zająca podbiją cały świat, zwłaszcza że Paweł Pawlak ilustruje tę książeczkę fantastycznie. To publikacja gotowa do wychodzenia poza ramy: raju i języka, ale też wieku.

piątek, 11 kwietnia 2025

Marta Matyszczak: Przepraszam, ja już nie żyję

Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław 2025.

Rejs

Rita Braun potrzebuje ucieczki od prawie byłego męża, potrzebuje też pieniędzy, a nade wszystko potrzebuje tematów do podkastu, który prowadzi – i którego pierwszy sezon odniósł sukces. Dlatego też wsiada na pokład wielkiego wycieczkowca w charakterze pracownika. Rita nie może przyznać się do swojego najważniejszego celu: gromadzenia informacji w sprawie zanieczyszczenia generowanego przez olbrzymie jednostki pływające. Rita Braun zdecydowanie chce walczyć o ekologię i uświadamiać społeczeństwo w tej kwestii. Jednak zwłoki same pchają się na pierwszy plan. Jest tu sytuacja nie do pozazdroszczenia. Dwie rodziny wykupiły wycieczkę, żeby uczestniczyć w ceremonii zaślubin przedstawicieli młodego pokolenia. Janina – zwana przez bliskich Niną – zamiast zostać szczęśliwą panną młodą, wypada za burtę i staje się topielicą. Od tej pory na statku toczy się śledztwo – oficjalne, prowadzone przez niezbyt rozgarniętych przedstawicieli służb, i nieoficjalne, które idzie znacznie lepiej, a które staje się kanwą drugiego sezonu Zbrodni na podsłuchu nawet na przekór wyjściowym założeniom.

Zbrodnie na podsłuchu muszą karmić się sensacją, dzięki temu cieszą się powodzeniem. A fakt, że ich twórcy nie ukrywają trudów zbierania materiałów, jeszcze bardziej cieszy. Marta Matyszczak jednak pozwala odbiorcom bezpośrednio obserwować działania kilkorga bohaterów. Rita Braun jest obiektem zainteresowania, dopóki na horyzoncie nie pojawi się jej braciszek, czarna owca w rodzinie. Radek Brązowski – postać, która trochę kojarzy się z Lesiem u Chmielewskiej – podbarwia opowieść dowcipem. Jest tu starannie budowana intryga i motywy nie jednej, a dwóch zbrodni – ale to humor pozwala śledzić losy postaci i kibicować im. Radek to człowiek, któremu nie chce się pracować – zwykle wydobywany z tarapatów przez ojca, może sobie pozwolić na dowolne wybryki, co zresztą skrzętnie wykorzystuje. Oprócz rodzeństwa na statku znajduje się jeszcze przyjaciółka Rity (Maja Jankowiak tym razem schodzi na daleki plan) i Jacek Tolak, informatyk pomagający realizować podkast.

W zasadzie Marta Matyszczak nie wykracza poza schematy i klasyczne rozwiązania: relacjonuje sposób prowadzenia amatorskiego śledztwa, jedyny ukłon w stronę dzisiejszych czasów polega na przeniesieniu celu owego śledztwa: nie chodzi o wymierzanie sprawiedliwości a o zdobywanie materiałów na podkast. Ale wątków autorka wprowadza wiele – i każdy atrakcyjny z innego powodu. Rejs wycieczkowy obfituje w przygody poza śledztwem, a Marta Matyszczak dodatkowo bardzo dobrze buduje pełnokrwiste charaktery postaci. Rozśmiesza dążeniami dalszoplanowych osobistości, ma sporo pomysłów, które zgrabnie łączy w historii. Tu nie ma ani chwili na nudę czy odpoczynek, nic dziwnego, że Radzio stale narzeka na nadmiar obowiązków – czytelnicy przekonają się o tym, że mordercze tempo autorka narzuca także im w narracji. Ale nikt nie będzie na to narzekać. Udał się Marcie Matyszczak ten cykl, po drugiej części można to potwierdzić – wartkie, zabawne i pełne pomysłów historie przyciągają szerokie grono czytelników spragnionych dobrej rozrywki. Świetna narracja, książka ma tylko jedną wadę: kończy się.

Ale jest nadzieja, że Rita Braun, Jacek Tolak, Radek Brązowski i inni powrócą w kolejnych częściach, żeby nagrywać następne sezony podkastu.

czwartek, 10 kwietnia 2025

Marco Reggiani: Japonia. Od anime do zen

Nasza Księgarnia, Warszawa 2025.

Podróż

Sto tematów przygotowuje Marco Reggiani, żeby zainteresować swoich odbiorców Japonią – przy okazji sam porządkuje sobie różnice kulturowe i ciekawostki wyłapane podczas wypraw. Pozwala poznać Japonię mniej z podręczników, a bardziej – z internetowych migawek, krótkich, treściwych i pełnych fascynacji komentarzy. Bogato ilustrowana książka „Japonia. Od anime do zen” to przegląd tego, co najbardziej atrakcyjne, albo przykuwające uwagę, co nietypowe albo wręcz wyjątkowe, co świadczy o kolorycie lokalnym i wywołuje zdziwienie cudzoziemców. Tylko czasami potrzebne są tu suche fakty, dane przekazywane w podręcznikach i przewodnikach – przeważnie jednak liczą się osobiste zachwyty i chęć podzielenia się z odbiorcami szeregiem odkryć. Każdy temat zajmuje jedną rozkładówkę i czytelnicy przekonają się, jak zachowywać się wobec jeleni spotykanych na trasach, czym jest bycie uroczym według Japończyków, jak wykonać poprawny ukłon (i w jakich okolicznościach), co się tu je, co się świętuje i kiedy, co składa się na japońskie zwyczaje i kulturę. Dziwactwa, zasady savoir-vivre’u, tradycje i nowe zdobycze kulturowe – tematów nie zabraknie, a ponieważ zostały posegregowane w mniej oczywisty sposób, można się nimi nacieszyć.

Za każdym razem autor wybiera podejście notatnikowe. Rozkładówka tematyczna to zestaw obrazków i porozrzucanych między nimi akapitów z drobnymi informacjami. To wymuszenie na czytelnikach samodzielnego podążania za tekstem, poszukiwania kolejnych wiadomości i uważnego śledzenia ciekawostek. Każdorazowo rozwiązania graficzne są też sposobem na zaintrygowanie czytelników – całość przypomina barwny dziennik podróży lub album tworzony na pamiątkę, żeby nie uronić żadnej z przeżywanych chwil. Ograniczenie narracji do niezbędnego minimum i nastawienie na ciekawostki to metody dotarcia do wymagających odbiorców – tutaj młodzieżowy charakter publikacji widoczny w nastawieniu na połączenie obrazu i tekstu uzupełniany jest sycącym zestawem danych i ciekawostek. Nie ma mowy o oderwaniu się od lektury – chociaż konstrukcja książki umożliwia nielinearne czytanie. To propozycja obowiązkowa dla wszystkich, którzy Japonię kochają albo chcą pokochać a jeszcze nic o niej nie wiedzą – autor zaraża entuzjazmem i miłością do tego kraju. Dla wydawnictwa może to być początek obiecującej serii – jeśli znajdą się kolejni twórcy, którzy będą w stanie z taką pasją opowiadać o krajach, w których spędzili trochę czasu.

Marco Reggiani wybiera to, co barwne, imponuje wprowadzanymi pomysłami – tu nie ma historii zbędnych czy hamujących radosną lekturę. Wszystko do siebie pasuje i nie sprawia wrażenia worka z ciekawostkami. To propozycja dla odbiorców ciekawych świata i dla tych, którzy potrafią odbywać podróże bez ruszania się z miejsca. Młodym czytelnikom autor pokazuje, jak wiele czeka na odkrycie – i jak z dala od szkolnych wywodów można opowiadać o innych krajach. Z takiej książki odbiorcy zapamiętają dużo więcej niż z lekcji – a przecież wszystko odbywać się będzie pod szyldem dobrej rozrywki. Ta książka powinna trafić do wszystkich, którzy chcą się przekonać, jak zajmująco prezentować kraj.

środa, 9 kwietnia 2025

Sally Symes: Mała Britannica. Encyklopedia dla dzieci ciekawych świata

Kropka, Warszawa 2025.

Otoczenie

„Mała Britannica. Encyklopedia dla dzieci ciekawych świata” to książka olbrzymia: zrobi to wrażenie na maluchach, do których jest kierowana. Imponującą objętość nadają jej jednak kartonowe strony: Sally Symes nie zajmuje się tu podawaniem typowych encyklopedycznych definicji, raczej proponuje prostą zabawę dla odbiorców. Hanako Clulow przygotowuje tu komputerowe grafiki: wyraźne, czyste, pozbawione niepotrzebnych detali, takie, żeby dzieciom łatwo było się skupić na zawartości kadrów i żeby bez większego wysiłku mogły rozpoznać, o czym będzie mowa. Jak w każdej encyklopedii czy publikacji encyklopediopodobnej, tak i tu pojawiają się charakterystyczne działy – części poświęcone zwierzętom, roślinom, ciału człowieka, ale też maszynom, muzyce, jedzeniu, sztuce, kształtom czy liczbom – tak, żeby dało się poruszać jak najwięcej tematów z najbliższego otoczenia maluchów. Przeważnie takie właśnie zagadnienia występują w wielu edukacyjnych tomikach z ciekawostkami, nie dziwi zatem taki dobór tematów. Każdy dział to kilka rozkładówek – na tych z wielkoformatowym obrazkiem widnieje przeważnie pytanie do odbiorcy. To rodzaj podsumowania, zmuszenie do zastanowienia się nad zdobytymi właśnie informacjami. Każda strona podzielona na prostokąty to kilka tematów przytaczanych jeden po drugim, żeby uświadomić dzieciom, jak wiele rzeczy czeka na odkrycie i jakie czynności, zjawiska lub przedmioty mogą zaobserwować odbiorcy wokół siebie. Zasada jest prosta: obrazek pokazuje zjawisko kojarzone przez dzieci, do prostej ilustracji odbiorcy otrzymują podpis – jednozdaniowy komentarz. Dzięki temu komentarzowi mogą przekonać się, jak wiele rzeczy czeka na poznanie, utrwalić już posiadane wiadomości albo rozwijać wyobraźnię – bo przecież pojedyncze kadry z bohaterami to szansa na wymyślanie sobie własnych historii, dorabianie fabuł do tego, co już zostało przedstawione. Tradycyjne definicje i wyjaśnienia nie sprawdziłyby się w takiej formie i przy takim przeznaczeniu – dzieciom najłatwiej będzie skoncentrować się na treściach przekazywanych w tej encyklopedii dzięki skojarzeniom ze zwyczajnym życiem. I takich odniesień jest tutaj mnóstwo.

Książka jest bardzo kolorowa (ale nie pstrokata), wygląda intrygująco i zachęca do zdobywania wiedzy. To lektura, dzięki której można maluchom objaśniać świat – ponieważ taką publikację rodzic musi czytać dziecku, nie obejdzie się bez opowiadania, co widać na obrazkach, czy budowania więzi z maluchem. Wspólne oglądanie obrazków to okazja do budowania własnych komentarzy i ćwiczenia spostrzegawczości. Może też pomóc w rozwijaniu słownictwa najmłodszych. To lektura nie w klasycznym tego słowa znaczeniu, jednak zapewni dzieciom rozrywkę i sporo wyzwań. Co ciekawe, Britannica nawet w tym wydaniu dla najmłodszych dzieci nie obniża poziomu: to wciąż książka, która uczy. A do tego może wyzwalać silne emocje, czego po standardowych encyklopedycznych wydaniach raczej trudno byłoby się spodziewać. Dla najmłodszych odbiorców będzie to pozycja ekscytująca – nawet jeśli przedstawia rzeczy oczywiste i zrozumiałe, to przecież porządkuje je, nazywa i podsuwa w odpowiedniej kolejności, zapewniając sporo niespodzianek przy czytaniu. A kto już skończy lekturę, może jeszcze ucieszyć się ostrzeżeniem przed informacjami wielkiej wagi.

wtorek, 8 kwietnia 2025

Katarzyna Majgier: Stadnina Rozstaje

Harperkids, Warszawa 2025.

Sztuczki

Na trzecim poziomie serii Czytam sobie pojawia się książka, która uświadamia dzieciom, że nie warto kłamać, żeby zdobywać przyjaciół. Katarzyna Majgier odwołuje się do mody na tematy końskie – stajnie, stadniny i możliwość odbywania lekcji konnej jazdy to coś, co nieodmiennie kusi małe dziewczynki – z akcentem na małe, bo te spore będą miały w przyszłości problem, żeby zostać zawodowymi dżokejkami. Hania jest nieduża i trochę nijaka, przynajmniej we własnym przekonaniu. Bohaterka nie ma specjalnych umiejętności ani talentów, nie za bardzo wie, jak przyciągać do siebie ludzi i jak utrzymywać przyjaźnie. Pozostaje w cieniu przyjaciółki, Mii – tylko że kiedy z zagranicy przeprowadza się tu Lily, Mia natychmiast znajduje z nią wspólny język. Lily kocha konie – a Mia dobrze czuje się wśród ogromnych zwierząt. To wystarczy, żeby odsunąć się od nudnej Hani.

Katarzyna Majgier pod przykrywką czytanki do ćwiczenia rozpoznawania liter i wyrazów tworzy tu prawdziwy dramat kilkulatek – sprawia, że dzieci, zwłaszcza te wykluczane ze swoich grup rówieśniczych, będą śledzić doświadczenia Hani i sprawdzać, jak poradziła sobie z największym wyzwaniem. Hania traci pozycję w grupie i przestaje cieszyć się z towarzystwa Mii. Nie ma jej czym zaimponować, nie pokona nowej koleżanki – na szczęście rzeczywistość przychodzi jej z pomocą. Dziewczynka ma się razem z rodzicami przeprowadzić na wieś. Chociaż początkowo Hania nie do końca chce zmieniać środowisko, szkołę i znajomych, szybko dowiaduje się, że to szansa, której potrzebowała. W nowym miejscu jest doceniana i szybko zyskuje dobre koleżanki. W dodatku może jeździć konno: w pobliżu znajduje się stadnina, a jej właściciel jest przyjacielem taty Hani. Trudno o lepszy sposób na realizację marzeń – w zasadzie rozwiązania przychodzą same, zanim jeszcze bohaterka doprowadzi się do stanu, z którego nie umiałaby wyjść. Hania szybko przekonuje się, że nie trzeba udawać kogoś innego, żeby zyskać akceptację – prawdziwa przyjaźń znajdzie się i tak, a na fałszywe nie warto tracić czasu. Ale to nie Hania dostanie nauczkę za zmyślanie – bo też i motyw porzucanych koleżanek musi zostać rozwiązany. W „Stadninie Rozstaje” wiele spraw rozstrzyga się mimochodem, bez specjalnego wysiłku ze strony małej bohaterki – ale lekcje, które dostaje, są cenne także dla czytelników. Mali odbiorcy mają silną motywację, żeby sprawdzać, jak potoczą się losy Hani i jak ułożą jej relacje z innymi – bo postać, która testuje trochę siłę prawdziwej przyjaźni i wnioski ze swoich doświadczeń przekazuje odbiorcom. Katarzyna Majgier prowadzi narrację tak, żeby przyciągnąć odbiorczynie spragnione końskich tematów, ale też, żeby zaintrygować dzieci, dla których ważne stają się sprawy więzi w społeczności i metody rozwiązywania drobnych konfliktów czy niesnasek wśród rówieśników. Jest „Stadnina Rozstaje” niewielkim tomikiem, który ma pozwolić dzieciom ćwiczyć czytanie – ale wciąga ze względu na fabułę i poruszane kwestie.

poniedziałek, 7 kwietnia 2025

Lory Nelson Spielman: Lista marzeń

Rebis, Poznań 2025.

Wyrzucanie z gniazda

Brett może się wydawać, że matka pośmiertnie karze ją za niewiadome grzechy. Bohaterka wprawdzie jest dorosła, ale nigdy nie wyprowadziła się z domu rodzinnego. Wprawdzie trwa w związku, ale bez widoków na przyszłość. Bardziej przeczekuje niż żyje naprawdę. Wszystko ma się zmienić już za moment: Brett przejmie po mamie zarządzanie wielką firmą, a stanowisko dyrektora da jej szansę na rozwój i nadrabianie zaległości w dziedzinie wydawania poleceń innym. Brett tęskni za mamą, czasami wydaje jej się, że najbardziej z rodzeństwa: wszyscy, z którymi się wychowywała, mają już swoje rodziny i własne zmartwienia, tymczasem bohaterka może zająć się wyłącznie rozpaczą i przeżywaniem żałoby. Nie wie jednak, że prawdziwe wyzwania zaczną się z chwilą odczytania testamentu. To moment, w którym Brett nie tylko dowie się, że jej plany na życie radykalnie się zmienią, ale też – że nie ma gdzie mieszkać i nie jest tym, kim jej się wydawało. Rozpoczyna się wielka zmiana – niespodziewana, więc tym bardziej szokująca dla bohaterki.

Może się wydawać, że Lory Nelson Spielman wybiera bardzo proste rozwiązanie, kiedyś promowane na warsztatach z twórczego pisania. Decyduje się na listę marzeń – mama pozostawia córce w spadku spis najważniejszych celów do zrealizowania w przyszłości. To, co czternastoletnia Brett uznawała za szczyt marzeń, teraz wypada nieco inaczej – jednak wydaje się, że dla matki bohaterki nie ma to żadnego znaczenia. Brett dowiaduje się od prawnika, że po wypełnieniu kolejnych zadań, będzie dostawać specjalne koperty z listami od matki. Jednak nie powinna zwlekać z wypełnieniem ostatniej woli matki: na wykonanie wszystkich zadań z listy ma zaledwie rok. A ponieważ są tam wyzwania wielkiego kalibru, najbliższe miesiące obfitować będą w wydarzenia, jakich bohaterka nie zaznała przez całe swoje dotychczasowe życie. Ten pomysł na fabułę nie jest zbyt wyszukany: ale można autorce wybaczyć: udaje jej się nie tylko uzasadnić potrzebę wprowadzania kolejnych wstrząsów w egzystencji Brett, ale też pokazywać nietypowe sposoby realizacji planów i marzeń. Jest to powieść, która dzięki adaptacji filmowej może zyskać drugie życie i trafić do szerokiego grona odbiorców. Pokazuje im, jak ważne jest podążanie za głosem serca i realizowanie własnych – a nie cudzych – oczekiwań wobec życia. I nawet jeśli brzmi to infantylnie, cała książka ratuje się właśnie odchodzeniem od schematów. Lory Nelson Spielman nie daje czytelniczkom tego, czego mogłyby się spodziewać – odwraca baśniowe scenariusze, zmienia znaczenia, zadaje niewygodne pytania i zmusza do weryfikowania ocen. Jest tu sporo niewygód – ale Brett tego waśnie potrzebuje, żeby zacząć naprawdę żyć i uczyć się, co w codzienności jest naprawdę ważne – tak, żeby nie moralizować i nie pouczać odbiorczyń, ale zasugerować im, o co warto zawalczyć. Jest ta powieść rodzajem baśni – ale dzięki ucieczce od oczywistości można ją docenić i cieszyć się lekturą. Nawet jeśli pewne fabularne uproszczenia mocno rzucają się w oczy.

niedziela, 6 kwietnia 2025

Zofia Stanecka: Basia i wakacje

Harperkids, Warszawa 2025.

Plany

Wszystkie dzieci rozmawiają o wakacjach. Wszystkie są podekscytowane i wszystkie mają plany – niektóre od najmłodszych lat przyzwyczajane są do dalekich podróży i do wypraw typu „olin kluzif”, co pobrzmiewa w ustach przedszkolaków naprawdę intrygująco. Basia – tak samo jak jej rówieśnicy – z niecierpliwością czeka na wakacje. Ta bohaterka niespecjalnie dobrze radzi sobie z odwlekaniem przyjemności, najchętniej na wakacjach znalazłaby się już. Jest jednak pewna sprawa, która psuje radość z planów na wypoczynek – i to nawet u sześciolatków. Basia dowiaduje się, że Anielka, jej najlepsza przyjaciółka, nie będzie mogła zrealizować swoich wakacyjnych marzeń. Anielka wydaje się tym nie przejmować, rozumie, że sytuacja jest wyjątkowa: właśnie zachorował jej zwierzak, trzeba sporo pieniędzy na jego leczenie, a to oznacza, że oszczędności odłożone na wakacje, znajdą zupełnie inne zastosowanie. Dziewczynka, chociaż często zachowuje się infantylnie, w takich wypadkach robi się dojrzała nad swój wiek i nie protestuje – wiadomo, że woli życie i zdrowie czworonożnego przyjaciela niż rozrywki. Basi jednak szkoda przyjaciółki – zrobiłaby wiele, żeby i Anielka mogła cieszyć się nowymi atrakcjami. A ponieważ ta bohaterka często myśli tylko o własnych wygodach i potrzebach, empatia i zainteresowanie innymi musi zostać wynagrodzone. Skoro Anielka nie musi spędzać wakacji w dalekich krajach ani w drogich kurortach, może da się jej pomóc. W sprawę naturalnie zaangażować się muszą dorośli: tu nawet najbardziej rezolutne sześciolatki nie są w stanie nic poradzić – poza zwróceniem się z prośbą o pomoc do dorosłych. A rodzice – stają na wysokości zadania.

I tak naprawdę przesłanie książki „Basia i wakacje” nie dotyczy wyłącznie radości z planowanego wypoczynku i rozrywek podczas letnich miesięcy. To drugi plan opowieści. Najważniejsze staje się podkreślanie wspólnie spędzanego czasu. Cieszy, kiedy można dzielić drobne radości z najważniejszymi osobami w życiu – kiedy w pobliżu są przyjaciele, nie trzeba więcej. I tak radość Basi ze zbliżających się wakacji byłaby niepełna, gdyby nie udało się pomóc przyjaciółce. A jeśli da się snuć wspólne plany – niczego więcej nie trzeba. Zofia Stanecka po raz kolejny pokazuje dzieciom, co jest w życiu ważne. Uczy małych odbiorców wyczulenia i wrażliwości, w prostej historyjce wykorzystuje umiejętność obserwacji i znajomość dziecięcej psychiki. Udowadnia, że nieprzypadkowo seria o Basi zyskała tak wielką popularność i cieszy się niesłabnącym powodzeniem: każde kolejne opowiadanie trafnie przedstawia codzienność kilkulatków i problemy, z których często dorośli nie znają – albo nie chcą zauważać. Zofia Stanecka trafia do odbiorców głównie dzięki szczerości i nieupiększanej rzeczywistości: Basia to zwyczajne dziecko, ze wszystkimi wadami. Jako taka właśnie trafia do przekonania najmłodszym. Staje się bohaterką idealnie wyrażającą uczucia odbiorców – i zachęca do śledzenia fabuł. Stanecka dzieci rozumie i nie ośmiesza, nawet jeśli akcentuje ich słabostki. Basia po raz kolejny przyciągnie do książki tłumy.

sobota, 5 kwietnia 2025

Magdalena Kiełbowicz: Którędy na Różaną?

Kropka, Warszawa 2025.

Zwyczajne życie

Chociaż jest tu czarodziej – i to na nim opiera się narracja w kolejnych opowiadaniach – to jednak Magdalena Kiełbowicz od nadmiaru magii ucieka. Bohater prowadzi całkiem zwyczajne życie, próbuje wyhodować dynię, którą wygra konkurs (tu nie tylko czary się przydają, ale też umiejętności i spora doza cierpliwości), a poza tym przychodzi z pomocą tym, którzy wsparcia akurat potrzebują. A kiedy w okolicy grasuje Pech ze swoją świtą, pomocna dłoń zawsze się przyda. Kiedy jest się czarodziejem, nie wszystkie problemy da się rozwiązać magią, co autorka odbiorcom przypomina – czarodziej Marceli zwykle musi posługiwać się sprytem i wykazywać pomysłowością, żeby pokonać przeciwników albo znaleźć receptę na kłopoty innych. Ci, którzy wierzą w pecha, najszybciej go przywołują – w tych historiach Pech nabiera namacalnego wymiaru: to czarny charakter, który potrafi napsuć krwi okolicznym mieszkańcom. Pech rośnie w siłę wtedy, kiedy się jest przekonanym o jego możliwościach – w tym wypadku nawet nieświadome zaklinanie pecha podkarmia go i przywołuje – co oczywiście oznacza dalsze zmartwienia i wyzwania.

Jak na magiczny świat dużo tu zwyczajności i wręcz rutyny – dla bohatera to normalność, ale dzieci mogą być zdziwione spokojem, jakim tchną te opowiadania – nawet w kulminacyjnym momencie walk i potyczek. Magdalena Kiełbowicz opisuje wszystko bez wielkich dramatów czy dawek adrenaliny: tworzy raczej historie, które mają pomóc w usypianiu najmłodszych (lub wyciszaniu ich przed snem). Nie potrzebuje wzniosłości ani komplikowania akcji, idealnie sprawdza się zwyczajny świat niezwyczajnego bohatera. Od czasu do czasu autorka przypomina sobie o tym, że powinna wpleść trochę czarów do rzeczywistości, żeby nie przesadzić z uspokajaniem czytelników – i wtedy decyduje się na uruchomienie wyobraźni. I to całkiem nieźle wypada – jako pomysły na rozwijanie fantazji najmłodszych. Co ciekawe, mieści się tu wiele intrygujących rozwiązań, nawet jeśli dzieci nie uda się przyciągnąć za pomocą konkursu hodowców dyń, znalazło się tu całe mnóstwo magnesów na najmłodszych, scenek i sytuacji, które przyciągną uwagę dzieci. Magdalena Kiełbowicz stawia na klasykę w narracji i konstrukcji książki – zależy jej na tym, żeby zapewnić dzieciom rozrywkę w starym stylu, być może chce przekuć w opowieść własne lekturowe wspomnienia – unika sensacyjności i nadmiernego przekoloryzowywania opowieści, na szczęście rezygnuje też z infantylnych tonów. Pisze prostą historię z miejsca niekoniecznie bajkowego w założeniach, za to świetnie sprawdzającego się jako tło wydarzeń.

„Którędy na Różaną” to zestaw opowiadań łagodnych i przeznaczonych do cowieczornej lektury – to coś w sam raz dla dzieci przebodźcowanych i zmęczonych nadmiarem wrażeń w bajkach czy kreskówkach. Magdalena Kiełbowicz pozwala im na odpoczynek i zabiera do świata, który rządzi się swoimi prawami, ale mówi też coś ważnego o ludziach. Może jest to książka pozbawiona fajerwerków w ramach akcji – ale sposób prowadzenia opowieści to jej wielka zaleta. Warto tu też zaznaczyć, że ilustracje Kasi Kołodziej - charakterystyczne, z dowcipem typowym dla tej ilustratorki - również przyciągają wzrok i zapraszają do śledzenia przygód czarodzieja.

piątek, 4 kwietnia 2025

Eliza Piotrowska: Kapibara Barbara

Agora, Warszawa 2025.

Filozofia spokoju

Eliza Piotrowska ma talent do tworzenia bohaterów, którzy świetnie tłumaczą świat, chociaż wcale się tym nie zajmują. Kiedyś ciocia Jadzia trafiała do wyobraźni najmłodszych i pozwalała oswoić się z całą gamą silnych uczuć. Obecnie wyprze ją z rynku postać znacznie bardziej egzotyczna – i do pokochania przez dzieci oraz dorosłych – kapibara Barbara. Przeniesienie ludzkich dylematów i pytań do świata, w którym filozofia życia wydaje się prosta, to strzał w dziesiątkę. W kolejnych opowiadaniach z codzienności rodziny kapibar pojawiają się rozterki ludzi i odzwierciedlają pytania dzieci – nie ma tu miejsca tylko na jedno, na nudę. Eliza Piotrowska wie, jak wykorzystywać skrót, tworzy książkę, która przejdzie do klasyki literatury czwartej, powinna sobie zapewnić miejsce w kanonie lektur – i trafić do szerokiego grona odbiorców, znacznie szerszego niż zakładana grupa docelowa. Bo z przygód kapibary Barbary ucieszą się nie tylko kilkulatki – nawet dorośli, którzy zechcą czytać tę książkę swoim pociechom przed snem (a warto!) odkryją tu sporo dla siebie. Przede wszystkim kapibara Barbara to w założeniu istotka niezbyt skomplikowana – jednak okazuje się świetną obserwatorką i radzi sobie z komentowaniem nawet najbardziej zadziwiających aspektów jej rzeczywistości. Jest dociekliwa i sprytna, a do tego sporo przeżywa – każde opowiadanie to inna samodzielna historyjka, w której śmiech jest równie ważny co akcja. Eliza Piotrowska unika przegadania czy rutyny, u niej każde zjawisko jest przygodą i ciekawostką, każde wiąże się też z kolejną lekcją do wyciągnięcia przez małych odbiorców. Kapibara może wyjaśniać sprawy niezrozumiałe dla dzieci w sposób, który pomoże im pojąć sedno problemu, daje sobie radę z rozśmieszaniem i z wskazywaniem właściwej drogi. Nie moralizuje – raczej ze zdumieniem (właściwym gatunkowi) wszystkiemu się przygląda. I właśnie w naiwności kapibary tkwi źródło jej uroku – to bohaterka, która nawet nie zdaje sobie sprawy z własnej mądrości, a ma do zaoferowania naprawdę dużo. Warto zatem przyjrzeć się kapibarze i jej rodzinie – tu wiele spraw zyska swoje wytłumaczenie, wiele zjawisk stanie się bardziej oczywistych dzięki spojrzeniu przez pryzmat naiwnego odkrywcy. Kapibara Barbara to postać, którą po prostu trzeba pokochać: zachwyca w samym pomyśle, a potem ten zachwyt podtrzymuje za sprawą rozwiązań fabularnych i umiejętnego podkreślania charakteru. Jest w tym tomiku zapowiedź całej niebanalnej serii, kapibara Barbara powinna spotkać się z Wesołym Ryjkiem, przynajmniej na jednej półce w domu każdego, nie tylko małego, czytelnika – to doskonały poprawiacz humoru, niezawodne remedium na smutki i zmartwienia. To, że wszyscy uwielbiają kapibary, nie ulega wątpliwości. Ale kapibara Barbara pokazuje, że to bardzo mądre i rezolutne stworzenia, które nie tylko wyglądem budzić będą zachwyt. Dobrze, że to właśnie Eliza Piotrowska powołała do istnienia tę postać – uda jej się zaintrygować szerokie grono odbiorców.

czwartek, 3 kwietnia 2025

Simon Philip: Apsik

Kropka, Warszawa 2025.

Zasady

To jest temat, który zwłaszcza po pandemii wydaje się ważny – i w zasadzie konieczny do przyswojenia przez najmłodszych (chociaż, niestety, nie tylko): podczas kichania czy kaszlu należy zasłonić usta. Żeby kilkulatki przyswoiły sobie to zalecenie, przyda się zabawna fabułka w (niepotrzebnie) rymowanej niezbyt dokładnie opowiastce. Oto mały chłopiec, który nie przestrzega tej ważnej zasady: kicha i nie zasłania nosa. W związku z tym z tego nosa wypada zestaw przedziwnych i szalonych istot, a wszystkie zaczynają brykać i psocić coraz bardziej. Chaos pogłębia się z każdym kichnięciem – jako pierwszy z nosa chłopca wypada duży różowy słoń, później będą między innymi cyrkowcy, ale i piraci czy rozmaite zwierzęta. Nad zamieszaniem, jakie się zrobi, nie da się zapanować – tymczasem w nosie ciągle kręci. Simon Philip bawi się znakomicie – i tak samo będą się bawić odbiorcy, bo absurd to coś, co lubią najmłodsi oraz ich rodzice. Chociaż „Apsik” ma być książeczką o manierach, szybko trafi do przekonania kilkulatkom – i przypomni im w odpowiednim momencie o zasadach.

Jest to picture book, w którym ilustracje wybijają się na pierwszy plan, a tekst zostaje w ogóle rozbity na linijki i porozrzucany po stronach, trudno przewidzieć, gdzie skończy się wers, nie ma śladu po granicach formalnych – ale linearność też zostaje zaburzona przez różne kierunki napisów. Gdyby tekst był starannie zrymowany i z sylabotonizowany, łatwiej byłoby za nim nadążać i wiedzieć, czy ominęło się jakiś fragment zagubiony w gąszczu obrazków – jednak przekład nie wymusza rytmizacji, opiera się tylko na niedokładnych współbrzmieniach (te od czasu do czasu trafiają w akcenty i dzięki temu przypominają, że mamy do czynienia z wierszykiem). Chłopiec kicha, stworzenia naokoło niego kłębią się coraz bardziej – i z impasu nie ma wyjścia. Akcja przyciąga uwagę znacznie bardziej niż forma – a to oznacza, że można by było w ogóle zrezygnować z rymowanki na rzecz opisu pozbawionego wolt. To wystarczy, bo potencjał opowieści jest gigantyczny – nietrudno przyciągnąć dzieci do lektury i nietrudno je przy niej do końca zatrzymać, wszyscy będą chcieli sprawdzić, jak skończy się szalona przygoda zapoczątkowana zwykłym łamaniem reguł dobrego wychowania. W tej publikacji jest miejsce na wygłupy i na rezygnowanie z realizmu na rzecz wyobraźni – a jednocześnie nie odchodzi się od ważnego w procesie wychowawczym przekazu. Do rozcapierzonej formy dochodzą jeszcze równie szalone obrazki – strona graficzna to jedyny łącznik między światem znanym odbiorcom a tym, co dzieje się w codzienności chłopca, który nie zasłania nosa przy kichaniu. Będzie tu co oglądać i to wiele razy podczas powtarzającej się lektury. Ucieszy ta książka i dzieci, i rodziców, humor w niej zawarty będzie pomagać w wychowywaniu – i przypominać w odpowiednich momentach o regułach życia społecznego.

środa, 2 kwietnia 2025

Jeff Kinney: Niezły klops

Nasza Księgarnia, Warszawa 2025.

Rządy

Przygody Grega nikomu nie mogą się znudzić, nie tylko dlatego, że Jeff Kinney jest dla swojego bohatera bezlitosny – ale też ze względu na to, że autor powieści komiksowych bardzo dobrze wyłapuje z rzeczywistości rozmaite absurdy, które następnie naświetla w zabawnych historiach. Dowcip jest tu wszechobecny – i zwykle to dowcip, w którym z głównego bohatera śmieją się wszyscy i bez litości. Mają zresztą powody. Ale tym razem… Tym razem Greg schodzi z widoku, przynajmniej trochę. Bo znacznie lepsze numery wycinają jego krewni. A wszystko przez babcię.

Organizowanie wczasów rodzinnych samo w sobie powinno być zakazane jako prosty przepis na katastrofę: nastoletni bohater o tym wie, a jednak nie do końca może zaprotestować, kiedy jego mama wymyśla spęd dla bliskich. Wzorem babci, chce mieć wszystkich przy sobie – żeby móc się z nimi dogadać, albo… mieć ich na oku. Gregowi pozostaje tylko obserwować, a w odpowiednim momencie usunąć się z horyzontu. Co – oczywiście – nie jest możliwe. „Niezły klops” to wakacyjna historia o szalonym biegu wydarzeń. Jeff Kinney bawi się tu przede wszystkim satyrą na starsze pokolenie, które nie potrafi się między sobą dogadać. Ciotki przy każdym posiłku są w stanie wrócić do wydarzeń sprzed dekad, żeby tylko wytykać sobie nawzajem błędy i tkwić w zadawnionych konfliktach. Wszystkim zależy na tym, żeby pokazać się w jak najlepszym świetle – tyle tylko, że nieprzewidziane wydarzenia eksponują słabości charakteru. I na tych właśnie słabościach opiera się komizm charakterów w książce „Niezły klops”. Odbiorcy będą tu mieli sporo radości – ale mogą też docenić trafność spostrzeżeń autora, który wyrywa się poza szkolną społeczność i tamtejsze zasady, żeby uświadomić czytelnikom, że dorosłość wcale nie jest wolna od problemów. Nad wszystkim unosi się sekret władzy. Sekret władzy to tajemnica babci – to ona trzęsie całą rodziną, co bezbłędnie wyłapuje Greg. Może uda się odkryć, jakim sposobem jej to wychodzi?

W tej książce dowcip podbijany jest różnymi metodami: czasem wiąże się z puentami podawanymi w fabule, czasem z rysunkowymi podsumowaniami akcji – ważne, że odbiorcy otrzymują tu śmiech pod różnymi postaciami i nigdy nie mogą być pewni, jaką puentę autor zaproponuje. To dzięki śmiechowi seria ma się tak dobrze i rozwija się z kolejną historią. Dziennik Cwaniaczka to rzeczywiście propozycja, która może przyciągnąć nieczytających z zasady młodszych nastolatków do lektur łamiących konwencję i wpisujących się w nurt prześmiewczych narracji. Chociaż wiele już przygód Grega na rynku zaistniało, dzięki zmianom otoczenia autor nie będzie nudzić młodych czytelników – zaproponuje im kolejną podróż w świat bliski, a jednocześnie wyśmiewany, przefiltrowany przez kpinę i zabawę. W tym wszystkim nie ma już znaczenia schematyczność rysunków i ich prostota: to rozwiązanie, które sprawdziło się między innymi w komiksach o Dilbercie – tutaj nie osłabia wymowy tomików i pomaga w przyciąganiu kolejnych odbiorców.

wtorek, 1 kwietnia 2025

Przemysław Pawlak: Witkacy. Biografia

Iskry, Warszawa 2025.

Wymyślanie życia

Z dużym sentymentem podchodzi Przemysław Pawlak do egzystencji Witkacego – tworzy obszerną biografię, która świetnie wpisuje się w Iskrowy cykl publikacji życiorysowych, ale przy okazji pozwala poznać i polubić bohatera tomu z dalekiej od sztuki strony. Bo Przemysław Pawlak skupiać się będzie w dużej części na zwykłej egzystencji. Już sam fakt, jak rozpisuje się na temat dzieciństwa swojego bohatera, może pokazywać, jak mocno angażuje się w tę opowieść – i jak bardzo chce, żeby w Witkacym-ekscentryku odbiorcy dostrzegli przede wszystkim człowieka. Zadania łatwego nie ma, jednak radzi sobie z tym, eksponując określone wydarzenia – i kierując uwagę czytelników na konkretne scenki z życia. Witkacy jest tu zafascynowany góralską sztuką, zbiera informacje na temat zdobień domów, ale i – samej twórczości ludowej. Do tego ciągle konsumuje sztukę mistrzów, podgląda warsztaty malarzy, grafików, szuka mariaży gatunków – ale i rozwiązań formalnych, które same w sobie mogą stać się tworzywem. Funkcjonuje w rodzinie – na początku w biografii znaczącą rolę odgrywają rodzice i ich twórcze i zawodowe poszukiwania – także tu Przemysław Pawlak zatrzymuje się na dłużej, przekonany, że późniejsze zainteresowania są po prostu pochodną doświadczeń z najmłodszych lat. I tak udaje się wyrwać „Stasia” z kontekstów, w które zwykle jest wpisywany. Do końca książki liczyć się będą zwłaszcza relacje międzyludzkie oraz zmagania z codziennością – sztuka to plan drugi. I takie podejście, chociaż niektórych może zaskoczyć, pozwala odkryć inną twarz Witkacego – jest ciekawym rozwiązaniem, bo wybija czytelników z kolein i powtarzanych do znudzenia schematów. Tutaj schematycznie nie będzie ani przez chwilę. Autor nie zamienia się w przewodnika i historyka sztuki, za to chętnie sprawdza, jak jego bohater mógł funkcjonować w swoim otoczeniu – i na ile na nie wpływał. Witkacy to postać, która łatwo może zdominować narrację, jednak Przemysław Pawlak czuwa nad rytmem opowieści, udaje mu się bardzo dobrze kierować wyobraźnią czytelników i sprawiać, że nie tylko zainteresują się życiem prywatnym Witkacego, ale też całym społeczno-kulturowym kontekstem, w którym funkcjonował. Chociaż to bardzo obszerna publikacja (i wypełniona interesującymi materiałami graficznymi: reprodukcjami ale i zdjęciami), stanowi po prostu dopowiedzenie do odkryć związanych z twórczością Witkacego. To opowieść na marginesie dzieł pozostawionych przez tego artystę. Opowieść niemal konfesyjna, a na pewno domowa – na pewno nie do końca typowa. Dobrze wpasowuje się w serię biografii proponowanych przez Iskry, popularyzatorskich i zajmujących, napisanych z werwą i pomysłem, ale też ze specjalnym wyczuleniem na potrzeby i wybory dokonywane przez bohaterów. Jest to książka, którą czyta się niemal jak powieść, z dużym uznaniem: sprawdza się dla szerokiej publiczności dobór wydarzeń i ich interpretacja, ale też pomysł na narrację – lektura przebiega płynnie i pozwala lepiej orientować się w realiach przestrzeni twórczej i życiowej Witkacego. Przemysław Pawlak pozwala zanurzyć się w świecie dzisiaj pobrzmiewającym mocno egzotycznie.

OSZAR »